Czy przejście tej samej trasy w ciągu zaledwie tygodnia może jeszcze dać jakąś satysfakcję? Czy da się tam zobaczyć coś ciekawego? Przecież ledwie 5 czy 6 dni wcześniej szliśmy w górę. Teraz mijać będziemy te same góry i doliny. Spać będziemy w tych samych obozach. Ale innego wyjścia nie było.
Po powrocie z bazy pod K2 byliśmy bardzo zmęczeni. Prawie dwa pełne dni intensywnego chodzenia na wysokościach zbliżonych do 5000 m n.p.m. plus pogoda przechodząca od marznącego deszczu po pełne słońce dały się we znaki. Trzeba było odpocząć. Zostaliśmy więc na jeden dzień na Concordii by doprowadzić się do ładu. Był to też czas na podział całej ekipy na część idącą na Przełęcz Gondogoro i wracającą do Askole przez Baltoro. Znalazłam się w tej drugiej grupie ze względu na dość mocno rozwalone buty. Humoru mi to na pewno nie poprawiło bo na przełęcz nastawiałam się od początku wyjazdu.
Ale cóż było robić, kolejnego dnia rano połowa grupy poszła dalej lodowcem w stronę Ali Campu, reszta zaś zaczęła schodzić w dół. Bardzo szybko okazało się, że to też może być ciekawe. Po pierwsze, kiedy szliśmy na Concordię pogoda była niezbyt dobra i widoków mieliśmy niewiele. Tym razem mogliśmy podziwiać okoliczne szczyty, a także panoramę otwierającą się w dół lodowca. Wbrew pozorom poznawaliśmy tylko niektóre miejsca. No i patrząc z innej perspektywy, świat też wygląda inaczej.
Zejście do Askole zajęło nam cztery i pół dnia. O dzień mniej niż wychodzenie na Concordię. Okazało się, że lodowiec jest w ciągłym ruchu. Obóz Gore I, gdzie spaliśmy kilka dni wcześniej zastaliśmy zupełnie zmienionym. W miejscu, gdzie stały nasze namioty ziała teraz szczelina, wokół wszystko było skotłowane jak po przejściu jakiejś maszyny do przesuwania ziemi. Nie powiem, żeby nas to nie zdziwiło.
Udało się też tak, że w miejscach, gdzie pod górę mieliśmy złą pogodę, teraz widać było znacznie więcej. I widoki wcale nie okazywały się monotonne i jednakowe z tym sprzed tygodnia. Do tego doszedł nocleg w obozie Korophon leżącym około 4 godzin od Askole. Idąc w górę zatrzymywaliśmy się tu na lunch i już wtedy zachwyciła nas ta oaza zieleni wśród kamiennego krajobrazu.
Nasi tragarze zrobili nam niespodziankę. Dżip wyjechał po nas około godziny drogi w górę od Askole. Bardzo nas to ucieszyło bo perspektywa deptania pylistą drogą w upale nie jawiła się zachęcająco. Zjechaliśmy więc na pace siedząc na swoich bagażach. To też była przygoda. W Askole, w towarzystwie miejscowej dzieciarni przepakowaliśmy nasze rzeczy i ruszyliśmy do Skardu. Czekała na nas jeszcze Nanga Parbat.