Tajlandia cz. I – One (few) nights in Bangkok!

Siema,

Nie wiem co mi najlepszego strzeliło do głowy, ale w ciągu niespełna dwóch miesięcy dwa razy odwiedziłem Królestwo Tajlandii. W cale nie zmusiło mnie do tego dziecko w tym państwie z czekającą matką, ale zwykła zachcianka ? W końcu w życiu chodzi o to, żeby być trochę niemożliwym…a pieniądze są po to by je wydawać.

Za pierwszym razem odwiedziłem Phuket na około dwa tygodnie, ale był to pobyt typowo Januszowy. Mam na myśli: plaża, alkohol, puby, dziewczyny, relaks, blablabla. Tym razem moja wizyta w tym kraju była bardziej intensywna i ambitniejsza jeśli można tak to nazwać. Niestety krótsza, bo czas mnie gonił. Pijąc do meritum, spędziłem kilka dni w stolicy Tajlandii – Bangkoku, a następnie podobny czas przeznaczyłem na grzanie się na wyspie Pattaya.

 

 

Jak się tam dostałem? Cholernie prosto i tanio (około 20 USD). Z Siem Reap wpakowałem się do autokaru, który zawiózł mnie prosto pod granicę z dawanym Syjamem (stara nazwa Tajlandii). Spokojnie załatwicie to w hotelowej recepcji. Wylądowałem pod granicą, ale zaistniał problem banalnej natury. Gdzie do cholery jest ta granica? ? Kierowca wysadził nas z km przed nią, ale udało nam się dojść do celu. Jeszcze tylko mała biurokracja na przejściu (typu wypełnienie druczka odnośnie pobytu w Tajlandii), brak wizy (Polacy jej nie potrzebują na pobyt do 30 dni) i witaj wielki świecie! Oczywiście zaczęły mi przypominać o tym gdzie jestem wszechobecne portrety króla – Bhumbibola Adulyadeja. De facto jednego z najdłużej panujących monarchów na Ziemi, który niestety zmarł w zeszłym miesiącu pozostawiając swój naród w wielkiej i płynącej prosto z serc szczerej żałobie.

 

Stamtąd do hostelu zabrał nas prosto minibusik. Długa podróż, mało wygodnie, mało miejsca, ale przeżyliśmy. Na postojach szło płacić kambodżańskimi rielami, dolcami, oraz przede wszystkim tajskimi bahtami. Tutaj wtrącę jedną dygresję. Nie zamierzam ponownie się rozwodzić na temat: waluty, potraw, kultury, blablabla, bo to już wszystko zdążyłem już napisać w poprzednich notatkach z pobytu w tym państwie (http://kwieqnahamaq.pl/category/azja/tajlandia/). Zafunduje wam w zamian tonę zdjęć, trochę blurbania i postaram się zadbać o wasze miłe spędzenie czasu podczas czytania moich wypocin.

Słowniczek z kilkoma najpotrzebniejszymi frazami po tajsku.

Zagrzaliśmy miejsce w dosyć posh hostelu „Bangkok Bed and Bike” (droższy niż standardowe miejscówki), ale plus był taki, że wszędzie było blisko i darmowe śniadania! ? Nawet dostaliśmy kapcie i pamiątkowe torebki, o! Polecam ten hostelik gdyż oferuje też wypożyczanie rowerów i zorganizowane wycieczki tymi jednośladowcami po Bangkoku. Oczywiście recepcji mają również całą gamę pieszych wycieczek, wystarczy popytać i zapoznać się z ofertami. Fakt, faktem droższe to, to niż ogarnąć to samemu,ale skoro goni was czas opcja jak znalazł.

W mieście nie mięliśmy żadnych kłopotów z komunikacją w języku angielskim, a naszym spacerom towarzyszyło mrowie napisów (wreszcie!) w alfabecie łacińskim. Ceny deko wyższe niż w innych tajlandzkich miastach, bo to w końcu stolica ale i tak była taniocha. Tutaj wujek dobra rada sprzeda wam ciekawostkę, a mianowicie czas umili wam nieśmiertelne combo Spy (59 baht)+Smirnoff Ice (59 bath). Zawsze możecie dodać nutkę egzotyki, czyli piwa Chang za 45 bahtów. Na dokładkę, po rozgrzewce tajska whisky za 260 bahtów i hulaj dusza, piekła nie ma.

Skoro tematycznie jestem przy alkoholu czyli de facto nie muszę być całkowicie trzeźwy (żeby np. zwiedzać muzea i świątynie), wraz z Aśką i Krzyśkiem udaliśmy się na ulice pełną: sklepów, restauracji i sprzedawców okolicznych pierdółek, ciągle tętniącą życiem – Khao San Road.

W sumie co poniektórzy sprzedawcy nawet nie musieli do mnie podchodzić i zachęcać do zakupów, bo byłem szybszy od nich ;P Od jednego pana np. kupiłem lody na patyku…yyy…pomyłka skorpiona na patyku. Diabelstwo nieźle przypieczone, spoko w smaku, fajne przeżycie. Przepłaciłem z 50 bahtów, ale nie chciało mi się targować. Apropos zakupów w tym miejscu (tyczy się to też w sumie wszystkich ulicznych stanowisk sprzedaży), miejcie świadomość, że cena wam proponowana jest kilkukrotnie zawyżana. To o ile ją spuścicie zależne jest w dużej mierze od tego jak długo spędzicie czasu na negocjowaniu sprzedawcą i jak mocny urok na niego rzucicie. Jeśli macie przy sobie jakąś wiedźmę (if you know what I mean ? ), dajcie jej się wykazać!

Jeśli zaskoczy was deszcz polecam schronić się pod wiatą jednego z pubów i umilić sobie czas „herbatą” w otoczeniu miłego towarzystwa. Piękne tajki są wszędzie, przyciągając białą klientelę i podnosząc standardy wizualne i atrakcyjność lokalu. Notabene, jeden z nich ugościł nas podczas meczu Polska – Niemcy późno w nocy ? Były to najbardziej dziwne okoliczności w jakich przyszło mi oglądać mecz piłkarski.

Z tyułu, że nie mięliśmy żadnego planu na spędzenie czasu w tym mieście i wszystko robiliśmy spontanicznie, kolejnego dnia posłuchaliśmy Maryli Rodowicz, która zachęcała „…wsiądź do pociągu byle jakiego…”. W praktyce wyglądało to tak, że podjechaliśmy autobusem do stacji Sky Trainu. Co to? W ogromnym skrócie naziemna linia pociągów, której tory są przeprowadzone na betonowych słupach wznoszących się ponad miastem. Przydatnym rozwiązaniem jest całodobowy bilet na BTS SkyTrain, który ułatwi poruszanie się po całym mieście. Bangkok to cholernie duża metropolia, w związku z czym uznaliśmy tą stację jako dobry punkt wypadowy do dalszych podróży po okolicy.

Po wstępnych oględzinach przystanków i mapy, doszliśmy do wniosku, że chcemy zwiedzić Naukowe Centrum Edukacji znajdujące się w centrum biznesowej dzielnicy Bangkoku. Brzmi poważnie, więc ciekawi byliśmy co się tam kryję. Przejechaliśmy kilka stacji, przekonaliśmy się jak działa skytrain (wyposażcie się w bilon jeśli chcecie kupić bilety w automatach!) – bilety są w formie żetonów, które wrzucacie do bramek, aby przejść na peron. Na miejscu za 30 bahtów, kupicie bilet wstępu do chyba dwóch budynków. Jest ich aż sześć, z czego jeden to obserwatorium astronomiczne, a kolejny to oceanarium. Wstęp do kolejnych, równa się wydatkowi kolejnych wariatów. W innych galeriach mieszczą się interaktywne wystawy prezentujące różne dziedziny nauki. Chemia, fizyka, matematyka, biologia, etc., dla dzieciaków fajna sprawa – ja już jestem zbyt starym koniem na to. Jakoś nie urzekłamnie magia tego miejsca. Na dłużej zdążyła przyciągnąć moją uwagę ekspozycja poświęcona tematyce narkotków. Za szybą (musiała być pancerna ? ) zaprezentowano „okazy” co poniektórych z tych środków. Do tego ciekawym rozwiązaniem było odwiedzenie tunelu, w którym obecność przyprawiała o zawrót głowy i dawała odczuć efekt wirujących: ścian, podłogi i sufitu.

Po za tym co widzieliśmy, słabizna…Nie poczułem magii tego miejsca. Może komuś z was się spodoba, także nie odradzam tam wizyty, ale dla mnie to była strata czasu. Zapewne nikogo z czytających też jakoś mega nie zachęciło to miejsce ? Pojechaliśmy dalej, tym razem obcując z prawdziwym pięknem Bangkoku…ale tym w kolejnym wpisie…CDN

Pozdrawiam,

Bartek,

Londyn, 06.11.16