2 sierpnia 2018
Dystans dzienny: 156 km
Dystans całkowity: 2225 km
Wczorajsza dolegliwość minęła jak ręką odjął. Wstałem wcześnie rano i w przyjemnych okolicznościach zjadłem śniadanie z moją gospodynią. Potem okazało się że kawałek możemy podjechać razem bo i tak jedzie do pracy rowerem. Dzięki temu mogłem nie tylko lepiej zwiedzić miasto ale też znaleźć optymalną trasę wylotową, co w dużych metropoliach wcale łatwe nie jest.
Będąc już za Wiedniem, szybko zlokalizowałem drogę rowerową. I to nie byle jaką. Podobnie jak w przypadku Parnezany był to wyasfaltowany trakt dawnej linii kolejowej ciągnący się aż do Czeskiego Breclava. Lepiej nie mogłem trafić. Początkowo myślałem nawet że pojadę właśnie tam.
Jechało mi się naprawdę przyjemnie, choć w przeciwieństwie do Istrii, widoki nie był zbyt malownicze. Ot pagórki, poletka, wioseczki, laseczki… Po jakiś 50 km w miarę beztroskiej jazdy, pojawiły się problemy. Tego dnia był dość mocny upał, a niestety szlak biegł raczej z dala od infrastruktury. W dodatku sklepy otwierane były zaledwie na kilka godzin dziennie. Ostatecznie z pewnym żalem zrezygnowałem więc ze szlaku i ruszyłem przy pierwszej okazji w stronę granicy czeskiej. Po drodze minąłem kilka malowniczych ruin (zamek Staaz), niestety wyjątkowo głód i zmęczenie sprawiły że zrezygnowałem ze zwiedzania tej będącej niemal na wyciągniecie ręki atrakcji czego dziś nawet żałuję.
Czechy powitały mnie otwartymi sklepami i karczmami już od samej granicy. A granicę przekroczyłem w Novym Prerovie, który jest malutką zagubioną wśród pól mieściną. Czeski poziom usług zwłaszcza gastronomicznych stoi jak zawsze na wysokim poziomie. Mogłem więc na spokojnie uzupełnić płyny i pustkę w żołądku. Potem zacząłem szukać noclegu i zrobił się większy problem bo najbliższy w sensownej cenie był dopiero w Brnie, w którym planowałem znaleźć się dopiero jutro.
Mimo setki kilometrów na karku, zdecydowałem się kontynuować rajd aż do oporu. Udało się choć łatwo nie było. Droga była trudna, miejscami (polne) mocno wyboiste, a w dodatku jedna z dróg była zamknięta i głęboko rozkopana na całej długości. Tą przeszkodę udało mi się pokonać okrążając dziurę przez pobliskie ściernisko, przenosząc cały ekwipunek wraz z rowerem na własnych barkach.
Mimo to jakimś cudem dotarłem do Brna jeszcze przed zmierzchem. Niestety nie był to koniec kłopotów. Kocham to miasto bardzo, ale zdążyłem już zapomnieć jak koszmarnie się po nim jeździ. Zwłaszcza dotarcie z przedmieścia do centrum od południa, do łatwych nie należy jest bo nie ma dróg rowerowych, a cały ruch biegnie zatłoczoną główną. Na śródmieściu było ciut lepiej, ale nawet z nawigacją zakręciłem się jeszcze parę razy nim znalazłem cel podróży. Hostel w dodatku był tak ukryty że musiałem dzwonić do obsługi by po mnie wyszli i pokazali. Na szczęście lokum miałem wygodne i niedrogie. Tego dnia wykręciłem chyba rekord trasy. Byłem zmęczony więc nie traciłem już czasu na jakiekolwiek zwiedzanie tylko od razu poszedłem spać.