20 lipca 2018
Dystans dzienny: 45 km
Dystans całkowity: 1066 km
Robactwo na szczęście odpuściło i można normalnie ogarnąć śniadanie. Składało się głównie z kawy bo nic innego nam nie zostało. Nie przejmowaliśmy się tym jednak bo do Balatonu było już bliziutko, a tam mieliśmy na spokojnie odnowić zapasy.
Pogoda była przepiękna. Sunęliśmy nieśpieszno po niemal pustym asfalcie podziwiając widoki, zwłaszcza to z czego Węgry najlepiej kojarzę – niekończące się pola słoneczników, które nigdy mi się nie znudzą. Choć muszę przyznać że w tym roku wygadały dość biednie. Na widoku były też nieliczne górki – znak że zbliżamy się do celu.
Mimo krótkiego dystansu zdążyliśmy nawet zrobić jeszcze postój. Przejeżdżając przez miejscowość Tapolca, tak nam się spodobało że postanowiliśmy zostać chwilę dłużej, a nawet pozwiedzać. Zachwyciła nas zwłaszcza starówka położona nad niedużym stawem młyńskim. Młyn już nie funkcjonował w swojej pierwotnej formie – przerobiono go na luksusowy hotel. Aczkolwiek zachowano dawne elementy infrastruktury z ogromnym kołem wodnym na czele. W stawie pływały również kolorowe rybki które można było karmić.
Niestety jak się okazało, przegapiliśmy największą atrakcję miejscowości – podziemną jaskinię wypełnioną wodą, w której można było pływać łódkami. Żal był tym większy, że jak później sprawdziłem siedzieliśmy raptem kilkaset metrów obok. Cóż tym razem trochę nawaliłem przy rozpoznaniu terenu, jednak w sumie wcześniej nie miałem pojęcia o tej miejscowości i gdybyśmy tędy nie przejeżdżali to pewnie nigdy bym się o niej nie dowiedział. Na pocieszenie na pewno jeszcze nie raz odwiedzę okolice Balatonu więc gdy będę po drodze na pewno wrócę zwiedzić tę jaskinię.
Początkowo miałem zamiar przejechać nawet jeszcze bardziej na wschód, aby zwiedzić jak najwięcej północnej części Balatonu, w których jeszcze nie byłem. Niestety lenistwo i słoneczna pogoda sprawiły, że wybraliśmy pierwszy lepszy camping w Balatongyörök, który był prawie nad samą wodą, rozbiliśmy namioty i zaczęliśmy wylegiwać na słonku dopóki nie zrobiliśmy się głodni.
Ceny nad jeziorem od północnej strony wydały mi się dość wysokie, ale ostatecznie, przez te parę lat mogło podrożeć wszędzie. Ceny w knajpach były zbliżone, ale przynajmniej jedzenia było naprawdę dużo. Tutejszą specjalnością był rybny gulasz. Smakował mi nawet bardziej niż zwykły. Mam kolejny powód by częściej wracać nad Balaton, który może w końcu zdołam nawet w całości okrążyć.
Północno-zachodnia część jeziora błotnego była znacznie bardziej dziksza i zarośnięta od tej z południa. Znajduje się tutaj Park Narodowy Wzgórz Balatońskich, który rozciąga się aż do półwyspu Tihany. Jest to kolejny powód by spędzić nad Balatonem wakacje, a co najmniej długi weekend. Mój towarzysz postanowił nawet pochodzić trochę po wzgórzach zamiast siedzieć na plaży. Ja z kolei chciałem popływać więc zostałem nad wodą. Stwierdziłem że nie odpuszczę sobie kąpieli w jedynym na świecie miejscu gdzie mogę pływać bez obaw. Niestety ze względu na ochronę przyrody, nie ma tutaj praktycznie darmowych plaż. Nieliczne wyłączone z ochrony miejsca wypoczynku są niestety płatne. Z drugiej strony przynajmniej jest czysto, a woda była po prostu cudowna. Nawet ciut głębsza niż na południu.
Jak się okazało, w okolicy odbywał się jakiś lokalny festyn, więc resztę wieczoru spędziliśmy na degustacjach win i różnych innych smakołyków. W końcu wycieńczeni wczołgaliśmy się do namiotów. Odpoczynek okazał się być zaskakująco męczący.