W Pieninach u progu jesieni

Hasło Pieniny niemal automatycznie wywołuje obraz ostrych zębów Trzech Koron lub samotnej, powyginanej karłowatej sosny na Sokolicy. Uwielbiam Pieniny, lubię tam wracać, ale znacznie większym sentymentem darzę ich nieco mniej popularną część czyli Małe Pieniny. To stąd można oglądać najpiękniejszą panoramę Pienin Właściwych, a także rozległe widoki sięgające aż po Tatry i Babią Górę.

Tym razem w Pieniny zawitałam u progu jesieni. Dwa dni w górach więc czas tylko na dwie wycieczki. Wiał halny. Strasznie mocny i porywisty. Momentami miało się wrażenie, że urwie głowę. Choć było słonecznie to widoczności brakowało sporo do przejrzystości. Zdecydowałam się na dzień w Małych Pieninach i krótki wypad na Trzy Korony drugiego dnia. Ze świadomością, że taki wiatr nie wróży niczego dobrego i następny dzień może już nie być tak piękny.

Aby rozpocząć wędrówkę pojechałam do Szczawnicy i wjechałam wyciągiem krzesełkowym na Palenicę. Podejście od tej strony jest dość dokuczliwe i strome, a poza tym chciałam mieć więcej czasu na górze. Po opuszczeniu strefy barów można było poczuć się wreszcie jak w górach. Niestety Tatry ledwie majaczyły za mgłą i chmurami. Pierwszy prognostyk zbliżającej się zmiany pogody.

Ruszyłam na niebieski szlak, który prowadzi granicą państwa. Początkowo biegnie on w lesie, ale już po pół godzinie wychodzi z niego na odsłonięty, widokowy grzbiet. Jesień powoli zaczęła już malować drzewa kolorami, ale nie był to jeszcze jej pełny wybuch. Trawy pożółkły, część drzew już się złociła lub czerwieniła, ale wciąż dużo było zieleni.

Grzbiet Małych Pienin ciągnie się aż do Przełęczy Rozdziela czyli do granicy z Beskidem Sądeckim. Znajduje się w nim najwyższy szczyt Pienin, ale tym razem nie był on moim celem. Na grzbiecie wiatr niemal zwalał z nóg, a widoczność w stronę Tatr była coraz gorsza. Co nie kłóciło się wcale z tym, że najbliższe otoczenie prezentowało się pięknie.

Zdecydowałam się zejść do Jaworek w okolicach schroniska Pod Durbaszką. Ale nie był to koniec przygody z Małymi Pieninami. Tego dnia odwiedziłam jeszcze dolinę Białej Wody. Znajduje się ona na końcu Jaworek, w miejscu, gdzie do 1947 r. znajdowała się łemkowska wieś. Dziś pozostałością po niej są przydrożne krzyże, ślady pól i pozostałości podmurówek domów. W Białej Wodzie od wielu lat rządzą pasterze. Jest tu już około 10 bacówek. Ale teraz były już zamknięte. Redyk odbył się tydzień wcześniej i owce wróciły z hal do gospodarstw. Pusta Biała Woda, w której hulał wiatr była wyjątkowo malownicza w popołudniowym świetle.

Halny nie wiał na darmo. Poranek wstał pochmurny, przeleciał krotki deszcz. Ale po sprawdzeniu prognoz zdecydowałam, że idę. Moją ulubioną trasą z Przełęczy Osice. Pogoda pozostawiała sporo do życzenia, ale Tatry było widać lepiej niż poprzedniego dnia. Szybko doszłam na Przełęcz Szopka i po kolejnej pół godzinie byłam na szczycie. Ani kropli deszczu, choć chmury straszyły. Ludzi też jak na lekarstwo- chyba przestraszyli się pogody. Podobno wokół wszędzie lało. Tylko nad Pieninami utworzyło się jakieś dziwne bezdeszczowe okno. Zejście do Sromowiec Niżnych było ekspresowe- to najszybszy sposób by z Trzech Koron spaść w dolinę. Złapałam jeszcze busa do Krościenka, a pierwsze krople deszczu spadły, gdy wspinaliśmy się krętą drogą w stronę Czorsztyna. Lunęło jesiennie, zrobiło się szaro. Jakby specjalnie wyczekało aż zejdę z gór.