Kiedy myślimy o Atenach, zwykle staje nam przed oczami, całkiem zresztą słusznie, Akropol. Symbol miasta i całej Grecji, jedna z najważniejszych zachowanych do dziś antycznych budowli na świecie. Ale ograniczanie tego miasta tylko do jednego wzgórza byłoby dla niego bardzo krzywdzące. Kilkukrotne pobyty w Atenach wyrobiły we mnie przekonanie, że Akropol zobaczyć trzeba (raz na pewno), ale żeby poczuć prawdziwego ducha miasta należy zejść niżej i spacerem obejść jego podnóża oraz bliższe i nieco dalsze okolice.
Samo wzgórze najlepiej zwiedzało mi się w lutym. Cisza, spokój, turystów jak na lekarstwo. Można spokojnie spacerować i podziwiać zabytki. No i przede wszystkim z nieba nie leje się rozpalony do białości żar, który latem sprawia, że przemieszczanie się po tej kamiennej patelni ma w sobie wiele z tortury (na własne życzenie).
Wiele osób ogranicza się w zwiedzaniu do samego Akropolu. Tymczasem bilet obejmuje także położone niżej zabytki. Przede wszystkim agory. Ukryte wśród zieleni, spokojniejsze i zaskakujące. Nie są tak wystawione na widok publiczny jak pozostałości Partenonu. Można po nich spacerować wśród drzewek oliwnych i kwiatów. Są tu świątynie, pozostałości budynków użyteczności publicznej i ruiny prawdziwego miasta, w którym toczyło się życie. Wśród starożytnych budowli można też zobaczyć wczesnochrześcijański kościół z zachowanymi fragmentami polichromii.
Wydawało mi się zawsze, że centrum Aten to tylko budowle starożytne. Na szczęście na miejscu zweryfikowałam ten pogląd na plus. Zbocza wzgórza to dzielnica Anafiotika. Mój największy chyba ateński zachwyt. Klimat jak z greckich wysp. Białe domki z malowanymi okiennicami, wąskie uliczki, schodki i zieleń- kwiaty, pnącza, krzewy. Na chwilę można zapomnieć, że jest się w środku metropolii. A niżej rozciąga się Plaka. Raj dla smakoszy greckiego jedzenia. W niemal każdym domu na parterze działa tu jakaś restauracja lub bar. Królują też sklepiki z pamiątkami i miejscowym rękodziełem. Wieczorami z wielu lokali dochodzą dźwięki tradycyjnej muzyki.
Z Plaki wędruję zwykle w stronę nowego centrum Aten. Mijam kolejne stojące na środku ulicy lub w pierzei cerkwie. Do niektórych zaglądam, inne bywają zamknięte. I tak schodzę aż pod Parlament, gdzie dziś bije serce Aten. Sam budynek nie jest może porywający, ale zmiana warty to ciekawe widowisko. Stąd już tylko krok do kolejnych cienistych ogrodów, gdzie można odpocząć pod drzewami.
Choć nigdy nie byłam miłośniczką kultury starożytnej, to Ateny potrafiły przekonać mnie do poznawania tych zabytków. Ale widzę, też, że muszę je łączyć z czymś innym. A tutaj jest taka możliwość. Od antycznych świątyń i posągów tylko krok do tętniących życiem współczesnych dzielnic. Tu antyk splata się z duchowością chrześcijańskiego Wschodu. A takie połączenia bardzo mi się podobają.