Rovaniemi – u Mikołaja za piecem

Rovaniemi – miasto w północnej Finlandii, stolica Laponii. Od licznie występujących zórz polarnych i kolorowych lampek ogromnego lunaparku, zwane jest niekiedy miastem świateł. Do tego raj dla wszelkiego rodzaju miłośników sportów zimowych. Mnóstwo tras do Nordic Walking i wypożyczalnia skuterów śnieżnych. A nawet zaprzęgi z reniferami…

Niestety jest lipiec, który z grubsza przypomina tutaj nasz listopad. Zimno, deszczowo i pustawo na ulicach. Nie ma świateł, zórz polarnych, ani nawet gwiazd, bo trwa biała noc… Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że przyjechałem tu z Polski rowerem, a na śniegu ciężko byłoby mi pokonać taki dystans.

Koło podbiegunowe znajduje się tuż za miastem. Jest wyraźnie oznakowane żeby można było sobie bez problemu zrobić zdjęcie, nawet grupowe. A tuż obok stoi wioska Mikołajowa…

Początkowo miałem zamiar zwyczajnie zignorować tę niecną, komercyjną pułapkę na turystów, jednak słuchając przy padającym deszczu puszczanych na okrągło kolęd po fińsku, decyduję się przełamać i pozwiedzać. Wnętrze wygląda bardzo ładnie. Wszystkie budynki wykonano z drewna co potęguje uczucie ciepła i komfortu. Można pozwiedzać niewielką wystawę przedmiotów które biły rekordy Guinnessa związane ze świętami. W tym najdłuższy list do Mikołaja, czapki, skarpety itp. Jest też poczta obsługiwana przez elfy, w której wysyłam kartki do znajomych. W końcu przychodzi moja kolej na audiencję. Mikołaj okazuje się niezwykle potężnym człowiekiem, przy którym czułem się jak dziecko. Chyba właśnie tak miało być… Rozmowa nie trwała długo, ale było całkiem sympatycznie, bo okazało się, że Mikołaj zna parę słów po polsku. Jest on zresztą w Finlandii celebrytą, który ma swój program w TV oraz… problemy z fiskusem. Dlatego nie pożałowałem datku przy wyjściu. Mimo początkowej niechęci, teraz czułem się dwadzieścia lat młodziej.

Wróciłem do miasta. Pogoda wyjątkowo nie sprzyjała eksploracji, więc schroniłem się przed ulewą w murach muzeum Arktyki – Arkitkum. Budynek był ogromny i nowoczesny. Ekspozycje zaś przemyślane i w dużej mierze nastawione na interaktywność, co pomału i u nas staje się wreszcie standardem. Większość wystaw była poświęcona kulturom szeroko pojętego kręgu arktycznego – Lapończykom i Innuitom. Nie zabrakło też kontrowersyjnych wątków: fińskiej współpracy z nazistami podczas II wojny światowej. Wystawa nosiła prosty tytuł „Byliśmy sojusznikami” i bez zbędnego zadęcia opowiadała trudną i niewygodą dla miejscowych historię. Jak widać da radę robić takie rzeczy. W innej sali prezentowano na suficie projekcję świateł symulujących zorzę polarną. Ciekawe doznanie, ale oczywiście o wiele lepiej obejrzeć to na żywo. Można było również dotknąć odwiertu z lodowca (byle nie językiem, przed czym ostrzegała stosowna tabliczka), a w specjalnej komorze poczuć na własnej skórze arktyczne zimno – choć w tym przypadku równie dobrze można było po prostu wyjść na zewnątrz…

Zaspokoiwszy żądze intelektualne, postanowiłem coś przekąsić. Niestety w plecaku została mi tylko solona lukrecja, o której walorach smakowych pisałem już wcześniej, a sklepy były już pozamykane. Przeżuwając czarną gorycz rozpaczy, wyruszyłem w dalszą drogą.

Choć nie żałuję przyjazdu do Rovaniemi, to zdecydowanie nie jest to miasto na lato. A o co poprosiłem Mikołaja? O odrobinę słońca, bo warunki zaczęły robić się nieciekawe. I spełniło się…