Czytając o atrakcjach Jordanii prawie zawsze pada nazwa Wadi Rum. To rozległa pustynia leżąca w południowej części kraju, kilkadziesiąt kilometrów od Akaby. Jest niezwykle malownicza z powodu połączenia piasku o różnych kolorach i skał uformowanych w fantazyjne bryły. Swoją popularność zawdzięcza także temu, że wielokrotnie „grała” w różnych filmach i serialach, a najbardziej znana jest jako plener w jednej z części Gwiezdnych Wojen.
Organizacja pobytu na Pustyni Wadi Rum jest stosunkowo łatwa ponieważ działa tu bardzo dużo zorganizowanych obozów, których właściciele oferują turystom różnorodne atrakcje- od przejażdżek na wielbłądach po zjazdy na desce surfingowej z wydm. Tak naprawdę to, co się chce tu robić zależy tylko od ograniczeń czasowych i budżetowych. Obozy składają się ze stacjonarnych namiotów- domków, mają sanitariaty i jadalnie. Dostosowane są do prostych, ale jednak zachodnich standardów. Co jednak jeśli taka forma pustynnej turystyki nam nie odpowiada? Odpowiedź na to pytanie jest dość skomplikowana. Bo z jednej strony regulamin parku narodowego (wpisanego na listę UNESCO) zezwala na samodzielne wycieczki po Wadi Rum oraz obozowanie w „wyznaczonych miejscach” z drugiej zaś miejsca te nie zostały określone. Pozostaje więc dogadać się z miejscowym właścicielem obozu, który dokona rejestracji w punkcie Visitors Center, wpłacić określoną kwotę na poczet ewentualnych zainteresowanych wędrowcami strażników oraz wiedzieć, że idzie się do „obozu XX na lunch lub kolację”. I tak właśnie przez 2 dni szliśmy przez Wadi Rum na lunch do Muhamara. Nie było to do końca ściemą bo rzeczywiście drugiego dnia popołudniu dotarliśmy do jego obozu, gdzie spędziliśmy noc. Ale zanim, mogliśmy być na pustyni sami i na naszych warunkach.
Na trekking celowo wybraliśmy mniej uczęszczaną przez turystów część Wadi Rum. Nie chcieliśmy ciągłego warkotu silników przejeżdżających jeepów i pickupów. Gdy tylko oddaliliśmy się nieco od Visitors Center zrobiło się spokojnie. Niemal natychmiast też zobaczyliśmy jak ciężkie jest chodzenie po pustyni. Piasek, który wyglądał na ubity w rzeczywistości mocno się zapadał. Momentami trzeba było w nim brnąć niemal po kostki.
Wędrówka przez Wadi Rum był ciągłą zmianą krajobrazu oraz odnajdywaniem zaskakujących miejsc i sytuacji. Nie spodziewaliśmy się, że na pustyni rośnie i kwitnie tyle roślin. Fakt, byliśmy tu w marcu, gdy temperatury nie są jeszcze najwyższe, a do tego w lutym zwykle jest tu sporo wilgoci więc rośliny mają czas na szybką i gwałtowną wegetację. Oprócz drobnych kwiatów i krzewinek, od czasu do czasu natykaliśmy się na jakieś drzewo, a szczególne wrażenie zrobiła na nas stojąca w wyschniętym rzecznym kanionie palma. Z daleka nie do końca wiedzieliśmy co to jest bo rosła w zagłębieniu i nie było widać jej pnia. Okazało się, że rośnie u wylotu krótkiego, bardzo wąskiego bocznego wąwozu, którego z daleka nie było nawet widać, tak dobrze wejście było zamaskowane skałami. Dzięki palmie zobaczyliśmy więc dodatkowo bardzo urokliwe miejsce.
Wadi Rum słynie z nietypowych formacji skalnych. Część z nich wygląda jak nasze góry stołowe, inne tworzą sterczące osobno iglice, grzyby czy inne formy. Interpretacja tego, co się widzi zależy w zasadzie tylko od wyobraźni. Niektórzy widzą tu skalne miasta, inni skamieniałe zwierzęta. Jedno nie ulega wątpliwości – jest pięknie i fascynująco. A wędrówka pozwala lepiej przyjrzeć się wszystkiemu. Pierwszy nocleg na Wadi Rum wypadł nam w okolicach skały „Grzyb” która jest dość znana i przyjeżdżają do niej wycieczki jeepami. Jednak gdy słońce zaszło zrobiło się pusto i cicho. A do tego zimno bo nocą temperatury spadały w okolice zera stopni.
Drugiego dnia wędrowaliśmy przez bardziej turystyczną część Wadi Rum. Zatrzymaliśmy się przy skałach, gdzie wysoko znajduje się skalny most. Nie wszyscy zdecydowali się na wspinaczkę do niego, ale z niższych skał też można było podziwiać piękne widoki. Wczesnym popołudniem dotarliśmy do najbardziej znanego skalnego mostu w Jordanii, Umm Frouth, na który można swobodnie wejść po wykutych w skale stopniach. Tu było już naprawdę turystycznie, co chwilę podjeżdżały jeepy, a nas cieszyła herbaciarnia, w której serwowano pyszną herbatę z tymiankiem, szałwią i kardamonem.
Wieczorem dotarliśmy do obozu Muhamara, który znajduje się pod piękną wydmą usypaną z czerwonego piasku. O zachodzie słońca jego kolor wyglądał zjawiskowo. Na równi z otoczeniem cieszyliśmy się też z możliwości wzięcia prysznica oraz tradycyjnego, miejscowego posiłku. We wszystkich obozach wieczorny rytuał jest podobny. Na kolację podaje się potrawę przyrządzaną w zakopywanym w głębokim dole pojemniku. Na ruszcie pieczone jest w ten sposób mięso i warzywa. Po 2 dniach na pustyni wszystko smakowało wybornie. I tak poszliśmy spać by następnego dnia ruszyć na najwyższy szczyt Jordanii, a potem na Szlak Jordański do Petry.