Przez Janosikowe Diery na Wielki Rozsutec

Pierwszy dzień przedłużonego weekendu w Małej Fatrze spędziliśmy na wycieczce na jeden z jej najbardziej spektakularnych szczytów- Wielki Rozsutec. Szliśmy na lekko z Terchovej i wracaliśmy na noc do tej samej miejscowości. Na górę prowadzi kilka szlaków, ale zdecydowaliśmy się pójść przez malownicze Janosikowe Diery, które trochę przypominają Słowacki Raj.

Janosikowe Diery to wąwozy w zboczach Małego Rozsutca. Prowadzi nimi szlak pieszy, na trasie którego znajdują się ułatwienia takie jak drabinki, pomosty, łańcuchy czy klamry. Szlak nie jest eksponowany, ale w niektórych miejscach wymaga podtrzymania się rękami, podciągnięcia lub mocniejszego przytrzymania. Po opadach deszczu lub przy oblodzeniu może być niebezpieczny ze względu na śliskie skały. Kiedy wstaliśmy rano okazało się, że pogoda pozostawia sporo do życzenia. Nad górami wisiały ciemne, niskie chmury, szczytów widać prawie nie było. Nie był to najbardziej zachęcający widok pod słońcem, ale stwierdziliśmy, że idziemy. Najwyżej nie wyjdziemy na szczyt tylko pójdziemy trawersem.

Początkowa część trasy prowadziła przez Janosikowe Diery. Terchova to według tradycji miejsce, gdzie urodził się Juraj Janosik i nie sposób uciec przed jego wizerunkiem. Spogląda nawet na wieś ze stojącego na wzgórzu błyszczącego pomnika. Pierwsza część wąwozów nie była specjalnie spektakularna, choć nie można zaprzeczyć, ze było ładnie. Tyle, że w lesie panowała dość ponura atmosfera związana z pogodą, a kolory jesieni nie mogły w pełni się pokazać. Znacznie ciekawsza była górna część dierów. Tu nie brakowało drabinek, łańcuchów, a bukowy las zrobił się jakby trochę bardziej świetlisty.

W końcu po ponad 2 godzinach wyszliśmy ma przełęcz między Rozsutcami. I trochę się zdziwiliśmy. Mały Rozsutec był dobrze widoczny ze swoimi skalistymi ścianami pod szczytem, zaś Wielki Rozsutec tonął w chmurach. Te co chwilę się rozwiewały i naszym oczom ukazywały się ośnieżone świerki. To zdecydowanie nie było to, czego się spodziewaliśmy. Nie byliśmy przygotowani na zimę bo żadne prognozy jej nie zapowiadały więc zaczęliśmy się zastanawiać czy w ogóle próbować wchodzić. Decyzję odłożyliśmy i najpierw poszliśmy na Mały Rozsutec. Podejście na szczyt z przełęczy jest dość emocjonujące. Bardzo stromy, zerodowany szlak, na którym łatwo się pośliznąć. Za to widoki ze szczytu rewelacyjne. I nawet zaczęło się przebijać słońce, dzięki czemu pojawiły się żywsze kolory.

Gdy po ponad pół godzinie wróciliśmy na przełęcz zaczynał prószyć drobny śnieg, a może bardziej zmarznięty deszcz. Ale nad Wielkim Rozsutcem coś się zaczęło przecierać. No to podejmujemy próbę. Najwyżej się wycofamy. Już w górnej części lasu na drzewach zalegała szadź, ale naprawdę pięknie zrobiło się wyżej, w kosówce. Szlak okazał się znacznie łatwiejszy niż na Mały Rozsutec, a cienka warstewka śniegu i szronu nie przeszkadzała. Wejście na szczyt poszło wyjątkowo sprawnie. A tu powitały widoki. Rozległe i piękne. Trafiliśmy w pogodowe okienko i co kilka minut pojawiało się słońce. Szron na szczycie tworzył piękne kontrasty z jesiennymi lasami poniżej. Mieliśmy szczęście tego dnia. Pogoda udała się jak na to, co zapowiadało się z rana. Pozostało zejść z Rozsutca i skierować się do Terchovej.

Zejście okazało się bardziej wymagające niż podejście. Co chwilę spod nóg wyjeżdżał drobny kamień i powodował zsuwanie się niżej. Uważać trzeba było maksymalnie, żeby nie zjechać wraz z nim. Ale w końcu stanęliśmy na niewielkim siodełku i wygodnym, szerokim duktem zaczęliśmy schodzić w stronę wsi. Po drodze towarzyszyły nam jeszcze widoki na sąsiednie zbocza porośnięte jesiennymi lasami. Niestety dojście do asfaltu było dopiero połową sukcesu. Spóźniliśmy się na autobus do centrum Terchovej, a to oznaczało ponad 5 km deptania szosą w dół. Niezbyt zachęcająca perspektywa po całym dniu na szlaku. Zaczęliśmy więc łapać stopa- na parkingu stało jeszcze trochę aut, które jak słusznie przewidywaliśmy zaczną w najbliższym czasie zjeżdżać na dół. Do zachodu słońca została około godzina więc dzień miał się ku końcowi. Niestety, trochę się przeliczyliśmy i pomimo intensywnego machania nikt się nie chciał zatrzymać. I oto nadjechało wybawienie. Kolejka turystyczna. Ona się zatrzymała. Choć kosztowało nas to 4 euro od osoby, to były to dobrze zainwestowane pieniądze. Do Terchovej dojechaliśmy jeszcze przed zachodem słońca i udało nam się jeszcze zobaczyć błyszcząca w ostatnich promieniach rzeźbę Janosika.