Podróżując w marcu 2018 roku po Portugalii oprócz miast i ważnych zabytków chcieliśmy też zobaczyć wybrzeże. Pierwsze plany zakładały nawet, że może uda się spędzić nieco czasu na plaży. Niestety, pogoda miała inne zdanie. Temperatury nie zachęcały do odpoczynku. Ale podziwianie widoków jak najbardziej wchodziło w grę. Odwiedziliśmy trzy nadmorskie miejscowości – Nazare, Cabo da Roca i Cascais.
Pierwszy kontakt z Atlantykiem mieliśmy w Nazare. Kontakt dość niespodziewany. Pogoda od rana była niezbyt stabilna, co chwilę pojawiały się przelotne opady. Do tego było dość chłodno. Postanowiliśmy więc jechać prosto do Obidos, a o Nazare zahaczyć w powrotnej drodze, o ile pogoda pozwoli. Tymczasem, gdy wyjechaliśmy około 16:00 z Batalhy chmury zaczęły się rozstępować. Trzydzieści kilometrów dalej, gdy pojawiły się pierwsze zjazdy z autostrady na Nazare niebo było już błękitne. Decyzja zapadła błyskawicznie. Zjeżdżamy i idziemy oglądać zachód słońca.
Nazare to nadmorski kurort z białą zabudową w postaci hoteli i pensjonatów dochodzących prawie do samej plaży. Powyżej na klifie znajduje się starsza część miejscowości z pierwszym na terenie Portugalii sanktuarium maryjnym. Dalej jest niewielki przylądek z latarnią morską. Podobno, jak głoszą wielkie banery można tu podziwiać największa fale w Europie. Z dolnej części miasta na klif można wjechać kolejką linowo- terenową. Po spacerze brzegiem morza wsiedliśmy do wagonika i około 18:00 byliśmy na klifie. Słońce się już chyliło, w jego promieniach plaża i miasteczko na dole wyglądało bajecznie. Poszliśmy w stronę latarni morskiej. Zachód słońca spotkał nas na punkcie widokowym przed końcem przylądka. Choć słońce nie zapadło w morze, a jedynie w wał chmur na horyzoncie, to i tak było pięknie.
Druga część spotkania z Atlantykiem miała miejsce w czasie powrotu z Lizbony do Porto kilka dni później. Najpierw pojechaliśmy do Cascais. To dawna wioska rybacka, twierdza morska, a obecnie modny kurort. Najpierw skierowaliśmy się do tak zwanych Ust Diabła. To formacja skalna w urwistym morskim brzegu, przez którą woda wdziera się do niewielkiej zatoczki. Wygląda to trochę jak mostek przerzucony nad wzburzonymi falami. Cisza, spokój, szum fal i nagle dysonans w postaci chińskiej wycieczki. Cały autokar rzucił się oglądać maleńką zatoczkę. Na szczęście my już mogliśmy spokojnie odejść do samochodu. Zatrzymaliśmy się jeszcze w miasteczku, zwiedziliśmy port i twierdzę. Cicho było jeszcze i spokojnie. Ale w sezonie uliczki i marina tętnią odgłosami wielotysięcznego tłumu.
Na koniec zostawiliśmy sobie Cabo da Roca. To ledwie 20 kilometrów od Cascais. Wyjeżdżając z miasteczka mieliśmy nawet wątpliwości czy jechać. Puściła się całkiem gwałtowna ulewa. Nie uśmiechało się nam w takich warunkach przebywanie na wybrzeżu. Stwierdziliśmy, że jedziemy i zobaczymy co będzie dalej. Padać przestało, ale nisko wisiały ciężkie chmury. Zajechaliśmy na niewielki parking w pobliżu latarni. Wyszliśmy z samochodu i… o rany, ale wiało. Dosłownie zwalało z nóg. Wiatr był tak silny, że ledwo dało się oddychać. Ale poszliśmy w stronę punktu widokowego. Stoi na nim kamienny pomnik z krzyżem oraz mniejszy obelisk. Widok na wybrzeże jest imponujący. Wysokie klify, sterczące z morza skały. A tymczasem zrobiło się jeszcze bardziej ponuro i zaczęło padać. Patrząc jednak jak szybko zmienia się pogoda przy tym wietrze poczekaliśmy chwilę. Po około 10 minutach wyszło słońce, a woda przybrała intensywnie błękitny odcień. To był ten Atlantyk, na jaki czekaliśmy. Gdyby tylko wiatr dał choć trochę odetchnąć. Momentami aż podrywał od ziemi. Gdy nadchodziła następna chmura uciekliśmy do samochodu.
Mieliśmy apetyt na zdecydowanie więcej pobytu nad morzem w czasie wyjazdu do Portugalii. Niestety, pogoda nieco nam poprzestawiała plany. Ale i tak, to co widzieliśmy utwierdziło nas w przekonaniu, że jest ono bardzo różnorodne i piękne. Może to była tylko zachęta, by wrócić tam w bardziej sprzyjających warunkach?