Rzym ma tak wiele miejsc, które koniecznie trzeba zobaczyć, że bez starannie przygotowanego planu można się w nim pogubić i przypadkiem pominąć jakieś ważne miejsce. Dlatego jadąc do Wiecznego Miasta zrobiłam sobie szczegółowy plan podzielony na kolejne dni pobytu. W ten sposób łatwiej było połączyć ze sobą miejsca znajdujące się w podobnej okolicy i nie kręcić się w kółko. Na niedzielę wybrałam centrum Rzymu z barokową i późnorenesansową zabudową, choć elementy z tych okresów, jak katedra Santa Maria Maggiore pojawiły się na mojej trasie już wcześniej.
Bazylika Santa Maria Maggiore należy do czterech tzw. Bazylik Papieskich czyli najważniejszych kościołów Rzymu. Znajduje się nieco na uboczu głównych tras zwiedzania, blisko głównego rzymskiego dworca. Wzniesiono ją już w IV w., ale wielokrotne przebudowy sprawiają, że jest mieszanką różnych stylów. Fasada wybudowana w XVIII w jest późnobarokowa z elementami klasycyzującymi. Wewnątrz wzrok przyciągają wspaniałe mozaiki pochodzące z wczesnego średniowiecza, a w absydzie z XIII w. Jako, że bardzo lubię tego typu zdobienia, wnętrze bardzo mi się podobało. Fasada nieco mniej. Nie mogłam się w niej dopatrzeć opisywanych w przewodnikach wspaniałości. Ale o gustach się nie dyskutuje…
Santa Maria Maggiore była jedną z odskoczni od zwiedzania Rzymu antycznego, ale tak naprawdę w monumentalizm tego miasta zagłębiłam się dopiero dwa dni później, gdy wybrałam się na spacer zaczynający się w okolicach Fontanny di Trevi, a kończący w dawnej dzielnicy żydowskiej.
Przede wszystkim małe sprostowanie, które umyka wielu osobom przyjeżdżającym do Rzymu. Przy Fontannie di Trevi nie ma stacji metra. Pomimo tego, że przy opisie stacji Barberini widnieje wielki napis di Trevi, to żeby do niej dojść, trzeba pokonać jeszcze prawie kilometr. Przekonałam się o tym już poprzedniego wieczora, kiedy wyskoczyłam na chwilę na miasto coś zjeść i zrobić kilka nocnych zdjęć. Tym razem przy fontannie byłam około 9 rano i już było tu tłoczno. Może nieco mniej niż wieczorem, ale wystarczająco, żeby nieco odstraszyć. Tym bardziej, że proste zrobienie zdjęcia większości osób tam jakoś nie wystarcza. Sesje zdjęciowe z przygotowaniami, selfie, pozowanie. Ufff… to chyba nie dla mnie. Udało się zrobić kilka zdjęć i ruszyłam dalej.
W odległości około 10 minutowego spaceru znajdują się słynne Schody Hiszpańskie. Tu także byłam poprzedniego wieczoru, ale rano było tu znacznie bardziej spokojnie. Nie licząc ogrodzonej ulicy, którą tylko od czasu do czasu przepuszczano chodzących. Powodem był odbywający się akurat maraton. Wdrapałam się na górę schodów, gdzie znajdują się tarasy widokowe i ruszyłam jeszcze wyżej, w stronę wzgórza Pincio, skąd roztacza się jeden z ładniejszych widoków na centrum Rzymu i Watykan. Rzeczywiście, tym razem opisy nie kłamały. Bazylikę św. Piotra ma się stąd na wyciągnięcie ręki. Tuż za tarasem rozciąga się piękny park. Początkowo nie miałam go w planie, ale piękna pogoda w połączeniu z ocienionymi uliczkami zrobiły swoje. Ruszyłam do Ogrodów Willi Borghese.
Zaprojektowane początkowo w XVII w., zostały gruntownie przemodelowane w XIX stuleciu na modne ogrody naturalistyczne. Wybudowano tu też staw z repliką starożytnej świątyni. Wszystko razem wygląda niezwykle idyllicznie i jest świetnym miejscem spacerowym. Ogrody można zwiedzać bezpłatnie, ale już wejście do willi, w której znajduje się galeria obrazów jest biletowane. Wystarczyło mi obejrzenie wszystkiego z zewnątrz.
Po powrocie na taras zeszłam krętymi schodami na znajdujący się poniżej Piazza del Popolo. To jedno z bardziej reprezentacyjnych miejsc Rzymu, otoczone barokowymi kościołami i pałacami. Na środku stoi obelisk, zaś na końcach placu znajdują się barokowe fontanny. Chciałam wejść do kościoła Santa Maria del Popolo by zobaczyć obrazy Caravaggia, ale niestety właśnie zaczęła się msza, a podczas nabożeństw zwiedzanie nie jest możliwe.
Teraz długi odcinek marszu przez nieco mniej interesujące ulice zaprowadził mnie na plac, na którym stoi Panteon. Wejście do niego jest bezpłatne, ale jak się okazało z powodu ograniczeń wstępu związanych z Covid konieczna była wcześniejsza rezerwacja godziny wejścia w weekendy. Kolejka stała przez cały plac, a napis przed wejściem głosił, że na dziś miejsc już nie ma. Postanowiłam wrócić tu następnego dnia po wizycie w Watykanie.
Niedaleko Panteonu znajduje się kolejny kościół z dziełami Caravaggia, kościół św. Ludwika. Tu akurat było po mszy więc można było wejść do środka. A następnie powędrowałam na Piazza Navona. Ze wszystkich najważniejszych rzymskich placów, to właśnie ten spodobał mi się najbardziej. Miał swój klimat, jakiś spokój pomimo sporego ruchu. Było popołudnie, powoli zaczęłam czuć się zmęczona. Usiadłam na chwilę w jednym z barów w okolicach placu, zjadłam kawałek pizzy i mogłam ruszać do ostatniego tego dnia punktu.
Plac Campo di Fiori ma zupełnie inną atmosferę niż te, które zwiedzałam przez ponad pół dnia. Znacznie bardziej swojski, zastawiony stolikami i straganami jest jak żywcem przeniesiony z jakiegoś małego miasteczka. Gwar głosów, szczęk sztućców i zapachy pysznego jedzenia mieszały się tu ze sobą. Na sąsiednim małym placyku jakaś para śpiewała operowe arie zbierając datki do kapelusza. Wokół placu wąskie brukowane uliczki prowadziły między kolorowymi kamienicami. Doszłam nimi do dawnej dzielnicy żydowskiej. Ona też wygląda jak z innego świata, a obecnie jest zagłębiem restauracji i barów. Odniesienia do kultury żydowskiej widać tu w sprzedawanym rękodziele i budowlach, ale na wejście do synagogi, która mieści obecnie Muzeum Żydowskie się nie zdecydowałam z powodu bardzo długiej kolejki.
I tak powoli kończył się dzień. Było już po 16, co znaczyło, że za godzinę będzie już ciemno. Po krótkim przejrzeniu mapy okazało się, że najszybciej i najprościej (czyli w około 45 min) dotrę na nocleg przy Lateranie tramwajem z Zatybrza. Dzielnicę tę miałam w planie na następny dzień, ale już spacer w niedzielne popołudnie sprawił, że bardzo mi się spodobała. Zmęczenie całodziennym spacerem dawało jednak znać o sobie. Dotarłam na Lateran, gdy już było ciemno.