Żeby opisać miesięczny prawie pobyt w jakimś kraju trzeba odczekać chwilę od powrotu z niego. A przynajmniej ja tak mam. Cały lipiec w północnej części Pakistanu, głównie w Karakorum na trekingu do bazy pod K2 też musi się trochę „uleżeć”. Na razie wciąż przelatują mi przed oczami jak klatki na fotograficznej kliszy kolory, ludzie, krajobrazy. Takie migawki, które potem rozpływają się w uporządkowanej relacji. Na początek więc kilka migawek, oderwanych od siebie, ale dających pierwsze wrażenie o tym barwnym i niezwykłym kraju.
Biurokracja
Nie da się jej pominąć w pierwszych wrażeniach z Pakistanu. Pierwszy kontakt z nią mieliśmy jeszcze w Polsce, czekając 5 tygodni na wizę i dosyłając do agencji stosy powtarzających się papierów „bo jeszcze taki urząd życzy sobie niby tego samego, ale na innym formularzu”. Na miejscu też lekko nie ma. Posterunki wojskowe co kilka- kilkanaście kilometrów, kontrola dokumentów, pozwolenie na pobyt w regionie Gilgit- Baltistan, a potem jeszcze 2 dni czekania w Skardu na pozwolenie na treking. Ale cóż można zrobić? Tylko uzbroić się w cierpliwość i uśmiechnąć się do kolejnego wojskowego lub urzędnika. I tak siedzieliśmy w Skardu „tylko” 2 dni. A słyszeliśmy o polskiej ekipie, która spędziła tam urocze 11 dni w oczekiwaniu na papiery.
Wojsko i policja
Jest wszędzie. W miastach i wioskach, na drogach, a nawet na lodowcu Baltoro. Różne formacje, różne mundury, ale porządek utrzymują. Kiedy zeszliśmy z treku do Skardu, okazało się, że kilka dni wcześniej były wybory i są jakieś problemy z liczeniem głosów. Dla nas objawiło się to przede wszystkim obecnością ze 3 razy większej ilości wojska na ulicach. Uzbrojony policjant szedł z nami także na Fairy Meadow pod Nanga Parbat. Ale to już środki bezpieczeństwa podjęte po zamachu na himalaistów w bazie pod Nangą w 2013 roku. Choć w sumie nie wiem, czy jakby rzeczywiście ktoś chciał na turystów napaść, to taki jeden człowiek z karabinem automatycznym w czymkolwiek by mu przeszkodził…
Drogi
Epopeja pakistańska. Są różne. Od całkiem niezłych autostrad w okolicach Islamabadu po wąskie skalne półki w Karakorum i Himalajach. Udało nam się przejechać fragmentem słynnej Karakorum Highway łączącej Pakistan z Chinami. Obecnie od strony chińskiej budują ją tamtejsze przedsiębiorstwa. Jeździliśmy też zwykłymi, lokalnymi drogami z szutrową nawierzchnią, na których prędkość nie przekraczała 15 km/h. Zdarzył się też ogromny kamień, który oderwał się od zbocza i zatarasował przejazd, zdarzyły się lawiny błotne spływające górskimi żlebami, były też sypiące się kamienie. No i przepaście, od patrzenia w które może zakręcić się w głowie. Patrzyliśmy zafascynowani na zdobione ciężarówki poruszające się Karakorum Highway i na wyładowane do granic możliwości autobusy z podróżnymi na dachach. Ale i tak hitem były Toyoty Lad Cruiser z lat na oko maksymalnie osiemdziesiątych, które są podstawowym środkiem transportu w górach. Jeździliśmy nimi kilka razy i było to jedno z fajniejszych przeżyć w czasie całego wyjazdu.
Turyści
Zagranicznych nie ma prawie wcale. W Skardu usłyszeliśmy, że w tym roku wydano już „dużo pozwoleń na trek”. Zapytaliśmy więc z ciekawości ile. To dużo, to około 200. Gdy w Nepalu na trasę wokół Annapurny wchodzi w sezonie nawet kilkadziesiąt tysięcy osób. Na trekingu spotkaliśmy grupy z Polski, Czech i Chin oraz pojedynczych Austriaków, Włochów, Amerykanów. Poza górami w zasadzie nie da się zobaczyć „obcych”. Dlatego każdy „biały” to dla miejscowych atrakcja. Ilość selfie, które sobie z nami zrobiono była ogromna. I chyba właśnie przez ten brak turystów z zagranicy, Pakistańczycy są bardzo gościnni i otwarci. Z ich strony doznaliśmy tylko dowodów sympatii i próśb by opowiadać jaki mają piękny kraj.
O ile turystów z zewnątrz w Pakistanie prawie nie ma, to zdziwiło nas, że istnieje turystyka wewnętrzna. Dość prymitywna i taka w formie pospolitego ruszenia, ale jest. Szczególnie mocno było to widoczne w okolicach przełęczy Babusar i w prowadzących do niej dolinach. Nad rzeką stoją „namiotowe hotele”, budują się też nowe, stoją restauracje, często ze stolikami dla ochłody w strumieniach i samochody z przekąskami. Ludzie wypoczywają na łąkach i na pozostałych z zimy językach lawin. Widzieliśmy nawet miejsce, gdzie uprawia się rafting.
Bazary
Miejsca, które uwielbiam. Nie da się ich porównać z żadnymi naszymi targowiskami. Bazar to dzielnica, która rządzi się swoimi prawami. Podzielona na sektory, w których handluje się innymi towarami. Jest tu wszystko od żywych zwierząt, które zaraz trafią pod nóż rzeźnika, po maszyny do szycia i wyposażenie domów. Cudo.
Jedzenie
Chwalę sobie. I to bardzo. Podczas treku nie mieliśmy w prawdzie możliwości docenić takiej prawdziwej pakistańskiej kuchni bo jednak możliwości gotowania i produkty są ograniczone, ale w miastach co nieco dało się skosztować. Szaszłyki, kebaby, pieczone kurczaki, ryż z dodatkami, manty czyli coś jak nasze pierogi. Wszystko mocno przyprawione i świeże. A najlepsze zwykle w najbardziej obskurnych garkuchniach.
Kobiety
Pakistan jest republiką islamską i to widać w tym, co dzieje się na ulicach. W Islamabadzie czy Rawalpindi kobiet było całkiem sporo. Część z nich nosiła odkryte głowy i zachowywała się bez żadnego skrępowania. Były też wśród miejscowych turystów. Jednak w górach w zasadzie nie widywaliśmy ich. Przemykały czasem z dziećmi na rękach lub widzieliśmy je pracujące w polach. Tamtejsze wioski i samo Skardu to zdecydowanie świat mężczyzn. Zdarzało się, że kiedy ktoś do nas podchodził żeby zrobić sobie zdjęcie, to po chwili przyprowadzał żonę lub siostrę i przedstawiał ją tylko kobietom oraz prosił żebyśmy sobie zrobiły z nią zdjęcie. Były też prośby, że jeżeli my robimy zdjęcia z tamtejszymi kobietami, to żeby nie wstawiać ich do internetu bo policja obyczajowa to kontroluje i mogą mieć problemy. Ogólnie jednak te, z którymi rozmawialiśmy nie wyglądały na specjalnie zahukane czy zamykane w domu. Nikt nam też nie nakazywał noszenia chust czy specjalnego zakrywania się (oprócz wejścia do meczetów). Ja wolałam nosić chustę bo po pierwsze w tamtejszym upale zwyczajnie dawała ochłodę, a po drugie, gdy ją ubierałam to panowie, choć nadal chcieli robić sobie zdjęcia to stawali pół kroku ode mnie, a nie próbowali obejmować mnie ramieniem. I to mi pasowało.
Krajobrazy
Prawdziwy kalejdoskop. Himalaje, Karakorum, Hindukusz… przesuwały się przed oczyma jak mozaika. Majestat K2, ogromnej ściany Gasherbruma IV czy potężnego „grzebienia” Broad Peaka to obrazy, które zapadają w pamięć na zawsze. I lodowiec- fascynujący i żyjący, zmieniający wciąż swój wygląd. Z rzekami, strumykami, lodowymi formacjami i tonami kamieni i żwiru. Tych gór nie dało się porównać skalą z niczym, co dotąd widziałam. Ale to dokładniej opiszę i pokażę w relacji z treku.
Pogoda
Zaskoczyła nas. To, że na dole będzie upał- wiedzieliśmy. Ale, że na lodowcu będziemy zdychać z gorąca absolutnie nie. Zaskoczyła nas też zmienność pogody. Po Nepalu i stabilnej pogodzie przez cały trek byliśmy przekonani, że będzie tak samo. A tu od +35 i lejącego się z nieba żaru po ulewę deszczowo- lodową. W przeciągu kilku godzin warunki zmieniały się diametralnie. No i w końcu treku pogoda się załamała i zrobiło się bardzo deszczowo.
Gdy myślę w tej chwili o wyjeździe, to wciąż mam przed oczyma kalejdoskop obrazów. Ale właśnie chyba takie wrażenia zostają w człowieku na długo. Te widoki, zapachy, smaki, gwar uliczny i nawoływania muezinów ze wszystkich meczetów w mieście. Takie migawki pozwalające w myślach wrócić w odwiedzane miejsca.