Concordia to miejsce, gdzie spotykają się lodowce – Baltoro i Godwin- Austen. Jest dobrym punktem wypadowym do baz pod K2, Broad Peak oraz Gasherbrumy. Ruszyliśmy tam o poranku z obozu Gore I. Przed nami stała niewzruszenie ściana Gasherbruma IV, która wieczorem dostarczyła tak wspaniałych świetlnych efektów.
Ten dzień należał zdecydowanie do lodowca. Mogliśmy podziwiać jego różne formy, lodowe ostańce nazywane lodami pokutującymi, głębokie wyrwy, rzeki i potoki. Wokół szumiała woda, choć nie zawsze było ją widać. I wcale nie było równo. Zwały lodu, kamieni, żwiru i piachu piętrzyły się utrudniając marsz. Swoje robiła też wysokość, aczkolwiek choć poruszaliśmy się trochę wolniej niż zwykle, nie dokuczała jakoś intensywnie.
Pierwszym szczytem, który mogliśmy tego dnia podziwiać był Masherbrum. Potężna piramida towarzyszyła nam przez ponad pół dnia, to odsłaniając się, to znów zasnuwając się chmurami. Pogoda była zmienna, od słońca i błękitnego nieba po deszcz, który dopadł nas wczesnym popołudniem. Spowodował lekkie popsucie się humorów i spadek motywacji. No bo jak to… idziemy w najbardziej widokowe miejsce na całej trasie, a tu nic nie widać. Niskie chmury wydawały się bardzo gęste.
Około 15:00 zobaczyliśmy przed nami cel. Obóz Concordia. Kilka kolorowych namiotów rozstawionych na kamienistym podłożu. Choć mieliśmy do niego jeszcze ponad pół godziny wędrówki, to widoczny cel wyraźnie sprawił, że wszyscy przyspieszyliśmy. Concordia miała się stać na kilka dni naszą bazą wypadową. Po dojściu na miejsce i rozbiciu namiotów zaczęło się oczekiwanie. Czy coś się tego popołudnia i wieczora pokaże? Szanse były niewielkie, ale jakaś iskierka nadziei się kryła.
Pierwszy zaczął wychodzić zza chmur Broad Peak. Odsłonił nam tym razem jedynie swój szczytowy „grzebień”. Potem w otworze między chmurami mignął szczyt K2. Sam czubek, który szybko schował się za szaro- białymi bałwanami. Po jakimś czasie pokazała się jeszcze na chwilę część ściany. Nie można jednak powiedzieć, by był to wieczór stracony. Choć najwyższe szczyty pozostały ukryte, to prześwitujące przez chmury zachodzące słońce urządziło nam spektakl, w którym podświetlały się raz za razem inne skały bądź ściany okolicznych gór.
A gdy tylko słońce zniknęło zrobiło się zimno. Zjedliśmy kolację w bazowym namiocie i wyszliśmy w stronę namiotów. I niespodzianka. Chmury się rozstąpiły. W nocnych ciemnościach, które wcale tak ciemne nie były pokazały się kształty okolicznych gór. Pod szczytem Broad Peaka migało światełko. Drugie odpowiadało mu z bazy. Jak się potem dowiedzieliśmy był to udany atak szczytowy zespołu gruzińskiego. Co jakiś czas majaczyły też światełka na ścianie K2 należące do wypraw komercyjnych oraz zapewne do ekipy Andrzeja Bargiela, który wtedy właśnie wspinał się by dokonać pierwszego w historii zjazdu na nartach z K2.
Te odsłonięte góry dały nadzieję, że rano zobaczymy wokół wspaniałe krajobrazy. Z tą nadzieją weszliśmy do ciepłych śpiworów i poszliśmy spać.