Nepal – Never Ending Peace And Love – cz. 1

Nepal był na mojej liście miejsc do zobaczenia już od dłuższego czasu. Słynne Himalaje, które jak magnes przyciągają turystów, były jednym z powodów dla których chciałem tam jechać. Dolina Katmandu, będąca epicentrum tamtejszej buddyjskiej kultury z licznymi zabytkami kusiła samymi zdjęciami. Oraz pomysł spaceru po Parku Narodowym Chitwan, gdzie można oglądać piękne dziko żyjące zwierzęta bez ograniczeń. Wszystko to sprawiło, że Nepal stał się jednym z miejsc do których musiałem się wybrać!

Dzień 0 04.03.17
Moją przygodę zacząłem bardzo pozytywnie już na samym początku. O mały włos, a nie zdążyłbym na transport na lotnisko. Dlatego też zawsze podczas podróżowania obawiam się czy zdążę na mój samolot. Moje obawy wynikają z braku dobrej organizacji. Tym, że zapomnę przygotować bilet na lot albo pomylę godzinę odlotu. Dlatego już na samym początku moja przygoda mogła nie dojść do skutku.
Dotarcie do Katmandu zajęło mi niespełna dwa dni. Leciałem z dwoma przesiadkami – jedną w Londynie i drugą w Stambule. Emocje na szczęście nie topniały podczas długich oczekiwań między lotami.

Dzień 1 05.03.17
W Anglii wylądowałem późną porą. A od kolejnego lotu dzieliło mnie kilka godzin oraz dystans kilkudziesięciu kilometrów do przebycia by dostać się na kolejne lotnisko.
Zorganizowałem sobie transfer autobusowy z przesiadką w centrum Londynu z chwilą na rzucenie oka na miasto. Czasu nie było wiele, ale starczyło go na zobaczenie Big Bena oraz Parlamentu Zjednoczonego Królestwa. Mogłem też pozwolić sobie na krótki spacer wzdłuż Tamizy. A jako, że była to noc, nie musiałem borykać się z zatłoczonym miastem.

Na lotnisko Gatwick, pod Londynem dotarłem parę godzin przed kolejnym lotem. Usadowiłem się wygodnie na fotelu i przeczekałem w półśnie kilka kolejnych godzin.
Punktualnie o czasie byłem już na pokładzie tureckich linii lotniczych. Tym razem lot trwał dłużej, a ten czas spędziłem na ostatecznym rozplanowaniu podróży oraz na oglądaniu filmów dostępnych w samolocie.
Na lotnisku w Stambule czekała mnie 9 godzinna przerwa przed ostatnim lotem do Katmandu. Portu lotniczego przez ten czas opuścić nie mogłem, ale gigantyczna powierzchnia tego obiektu dawała wiele możliwości by zająć sobie czas.


Dzień 2 06.03.17 Przylot do Katmandu

Chwilę po północy miałem samolot ze Stambułu prosto do stolicy Nepalu. Tym razem lot tureckimi liniami zaoferował mi 7 godzin podróży. Kiedy nadeszła pora lądowania każdy z pasażerów, jeszcze na pokładzie, otrzymał do wypełnienia kartę wizową, potrzebną by przebywać w kraju.
Lotnisko w Katmandu jest małe, a lotów do tego kraju nie ma wiele. Jednak każdy samolot sprowadza do hali przylotów tłumy turystów.
Większość z podróżnych dopiero w budynku zaczęła wypełniać wnioski wizowe otrzymane jeszcze na pokładzie samolotu. Osoby, które ten proces miały już za sobą ruszyły w stronę terminali komputerowych. Do komputera wprowadzało się identyczne dane jak te na papierze. Ale nie trwało to wcale szybciej. Wiele z tych informacji mogło zostać wypełnianych pobieżnie, gdyż i tak nikt tego ostatecznie nie weryfikował.
Następnie trzeba było uiścić opłatę wizową oraz przejść ostateczną weryfikacje czy wszystkie poprzednie czynności zostały spełnione. Kiedy wiza została wbita do paszportu można było ruszyć ku wyjściu.
Na sam koniec, gdy kierowałem się do sali odbioru bagaży, poznałem szwedzką grupę rockową. Robili nie małe zainteresowanie wśród pozostałych pasażerów lotu. Gdyż zespół składała się z trzech identycznych bliźniaków, cali wytatuowani oraz ubrani na styl amerykańskich kowboi. Byli również sympatyczni i otwarci. Jeden z nich podczas rozmowy ze mną stwierdził, że najwyraźniej ich kariera muzyczna nie ma dużej przyszłości i skupią się teraz na podróżowaniu po świecie.

W samej hali bagażowej był niesamowity ścisk i chaos. Ledwo znalazłem drogę do wyjścia. Przed lotniskiem sytuacja podobna. Tłumy taksówkarzy, kierowników hoteli oraz wielkie nepalskie rodziny czekały na swych bliskich. Ci pierwsi, widząc turystę, od razu namawiają do skorzystania z ich usług. Nie zważając na zaczepki szedłem przed siebie . Chciałem się tylko dostać do miasta pieszo.
Z lotniska do centrum Katmandu dzieli dystans zaledwie 5 kilometrów. Taka odległość jest doskonałą możliwością by przejść przez miasto spacerkiem, a dzięki temu pozwala poznać uliczną kulturę i klimat kraju nim trafi się do miejsca przepełnionego turystami. Dodatkowo pogoda w Nepalu bardzo rozpieszcza, kiedy to z zimnej i chłodnej Polski z połowy marca przylatuje do państwa gdzie temperatura przekracza ponad 20 stopni.

Na wymianę pieniędzy na tamtejszą walutę, zdecydowałem się w pierwszym lepszym banku. Cały proces trwał jednak strasznie długo. W późniejszym czasie zauważyłem, że sytuacji można było uniknąć. Korzystając z turystycznych kantorów w centrum miasta zaoszczędziłoby się dużo więcej czasu, a i kurs wymiany nie byłby gorszy. Nawet wymiana pieniędzy na lotnisku wydała się być bardzo atrakcyjny, czego nie spotka się w żadnym europejskim mieście.
Zaraz po wymianie pieniędzy chciałem uzyskać dostęp do nepalskiego numeru telefonicznego. W pierwszym lepszym salonie telefonii komórkowej obsługiwał młody chłopak. Nepalczyk rozpromienił się na mój widok kiedy tylko przekroczyłem próg. Było po nim widać, że sam był bardziej przejęty tym, że to obcokrajowca wszedł do tego lokalu niż po mnie jak wylądowałem w Nepalu. Kiedy uzupełniałem formalności konieczne do założenia numeru, chłopak często zadawał mi mnóstwo pytań skąd pochodzę i jak wygląda Polska. Wychodząc z salonu miałem wrażenie, że to on dziękował mi za to spotkanie niż ja mu za jego pomoc.

Koło południa dotarłem do centrum stolicy. Następną rzeczą którą musiałem zrobić było uzyskanie pozwoleń na trekking po Himalajach. Bez nich w górach mogłaby mnie czekać wysoka grzywna. Owe uprawnienia mogłem tylko załatwić w Katmandu albo w Pokharze. Kolejna biurokratyczna formalność zajmowała sporo czasu. Zaczynałem zauważać pewien wzorzec w tego typu posadach państwowych. Nikt na takich stanowiskach nikt najwyraźniej się nigdy nie śpieszył.
Pół godziny później przemierzałem ciasne uliczki Thamelu, przy okazji przyglądając się kolorowym wystawą.

W pewnym momencie zostałem zaczepiony przez młodego Nepalczyka. Chłopak przywitał mnie serdecznym Namaste, oraz grzecznie zapytał skąd pochodzę. Zaczął opowiadać mi o swoim pięknym kraju, o buddyzmie i o tym czym się zajmuje. Kaasim okazał się być uczniem studiującym buddyzm. Rozmawialiśmy tak przez chwilę na ulicy po czym zaprosił mnie bym odwiedził jego szkołę.
Na miejscu poznałem kolejnego ucznia tej szkoły – Mausam’a. Oboje na początek zaprezentowali mnie Mandale, a następnie buddyjskie Koło Życia czyli Bhavacakra. Skrupulatnie opowiedzieli mi o znaczeniu każdego szczegółu na obrazach oraz o celu działania ich szkoły.

Okazało się, że sama szkoła zrzesza kilkudziesięciu, czasem nawet i 40, młodych ludzi. Wszyscy pilnie zajmują się poznawaniem buddyzmu poprzez tworzenie sztuki pod opieką tylko 3 nauczycieli, na wzór samego Dalajlamy. A ich nauka trwa blisko 10 lat.

Po odwiedzeniu szkoły, Kaasim jeszcze przez pewien czas oprowadzał mnie po mieście. Zaproponował nawet bym wstąpił do niego na herbatę oraz bym poznał jego liczną rodzinę. Ja niestety z braku czasu odmówiłem. Przed pożegnaniem się poruszyliśmy jeszcze wątek trzęsienia ziemi z sprzed dwóch lat w Katmandu.
Trzęsienie ziemi w Nepalu, które nastąpiło 25 kwietnia 2015 pochłonęło wiele istnień i budynków. W jego wyniku uległo bezpowrotnie zniszczeniu wiele pięknych zabytków oraz poniosło śmierć tysiące osób. Trzęsienie to dotknęło głównie dolinę Katmandu i było jedną z największych tragedii na świecie.
Kaasim opowiadał o tym wydarzeniu z wielkim przejęciem, gdyż sam dobrze pamiętał tamten dzień kiedy to jego rodzina została bez dachu nad głową. Kiedy wspomniał o swoim ojcu, na jego twarzy pojawiły się łzy. Ojciec Kaasima niestety sam został przysypany gruzem własnego domu, podczas tamtego zdarzenia. W Kaasimie było widać wielką pokorę, a także pogodzenie się z przyszłością. Sam mówił, że jego misją jest czynić tyle dobra ile sam będzie wstanie to robić. Kiedy się z nim żegnałem zdałem sobie sprawę, że chłopak swoim nastawieniem naprawdę mnie poruszył.

Kiedy dotarłem na dworzec autobusowy na ulicach zrobiło się ciemno. Szukałem jakiegoś nocnego połączenia stolicy z Pokharą. Nie musiałem długo czekać nim odnalazły mnie właściwe osoby, które nie dość, że pomogły mi załatwić bilet to jeszcze zaprowadziły mnie do odpowiedniego autobusu. Po chwili cały pojazd zapełnił się Nepalczykami i ruszył w swój kurs. W trasę która biegła bo dziurawych drogach przez blisko 10 godzin, a to tylko po to by pokonać 300 kilometrów.