Do Liverpoolu trafiłam trochę przypadkiem. Zagnała mnie tam delegacja. A skoro już byłam na miejscu, to nie sposób było nie zrobić sobie spaceru po mieście. W zasadzie to zbyt wiele się nie spodziewałam. Liverpool kojarzył mi się dotąd jedynie z portem, fabrykami no i oczywiście z Beatlesami.
Po załatwieniu spraw zawodowych pozostało mi kilka godzin na spacer po mieście. Sprawdziłam najpierw w internecie „co warto” w Liverpoolu zobaczyć. Nie było tego specjalnie dużo. Najciekawiej jawiły się zagospodarowane obecnie pod kątem turystycznym doki.
Ale zaczęłam od bardziej oddalonych miejsc. Na początek poszła katedra w Liverpoolu. Potężna, neogotycka budowla, która mocno ucierpiała podczas nalotów w czasie II wojny światowej. Poza ogromem nie zrobiła na mnie jakiegoś specjalnego wrażenia. Jeden z wielu neogotyckich kościołów. Moją uwagę przykuły jedynie współczesne, bardzo szczegółowe witraże. Ładnie komponowały się z całością. Wychodząca z katedry spojrzałam jeszcze w dół skarpy, na znajdujący się tam cmentarz. Zdecydowanie bardzo malowniczy. Będący obecnie częścią parku. Naturalnie wpleciony w krajobraz.
Z katedry ruszyłam w stronę Chinatown. Reklamowane jako jedno z największych i najstarszych w Wielkiej Brytanii. Rzeczywiście, po krótkim spacerze zobaczyłam dużą, chińską bramę z licznymi zdobieniami. Wyglądała nieco surrealistycznie w otoczeniu typowej angielskiej zabudowy. Ulica za nią wypełniona była sklepami i restauracjami chińskimi. Niestety, o tej porze jeszcze zamkniętymi. Ruszyłam więc dalej w stronę doków.
Im bliżej rzeki Mersey tym robiło się ciekawiej. Liverpool, jak wiele dawnych miast portowych w Wielkiej Brytanii stanął przed koniecznością rewitalizacji dawnych doków portowych. Tu postawiono na zabudowę mieszkaniową oraz oddanie części terenu pod szeroko pojętą rozrywkę. Najbardziej reprezentacyjną częścią doków są Albert’s Docks. Otaczają je dawne budynki magazynowe, w których mieszczą się apartamenty i mieszkania. Partery okupowane są przez restauracje, bary oraz sklepiki z pamiątkami. A w tych królują The Beatles, Żółta Łódź Podwodna i football. W jednym z budynków odnalazłam niewielkie centrum poświęcone Beatlesom, „The Beatles Story”. Ogólnie doki bardzo mi się spodobały. Widać było, że żyją, a wokół było mnóstwo ludzi.
Z Doku Alberta skierowałam się na główne nabrzeże Liverpoolu. W jego sąsiedztwie znajduje się ratusz i reprezentacyjne budynki miejskie, a także Muzeum Historii Liverpoolu. Nowoczesna bryła budynku przyciąga wzrok od pierwszej chwili. Wewnątrz obejrzałam ciekawą wystawę prowadzącą przez dzieje Liverpoolu od starożytności do czasów powojennych. Jednak najciekawszą rzeczą okazała się wystawa czasowa poświęcona Johnowi Lennonowi i Yoko Ono oraz ich poglądom. Nawet nie zauważyłam, jak upłynęła mi godzina.
Tymczasem okazało się, że czas zbierać się o drogi. Idąc w stronę dworca przeszłam jeszcze przez ulicę Mathew w dzielnicy Cavern Quarter. To miejsce, gdzie mieści się jeden z najbardziej znanych barów Wielkiej Brytanii, The Cavern Club. Grały tu sławy sceny rockowej, wielu muzyków zaczynało swoje kariery. Ściana pubu zrobiona jest z cegieł, na których wyryto nazwiska występujących tu muzyków. Ich ilość robi potężne wrażenie. Cała ulica Matthew żyje muzyką. W kamienicach mieszczą się kluby muzyczne, bary z muzyką na żywo oraz puby. Atmosfera wciągnęła mnie od razu. I chyba ot ona głównie zadecydowała o tym, że pewnie kiedyś do Liverpoolu wrócę. Ale tym razem na trochę dłużej i tak, by spędzić tam przynajmniej jeden wieczór.