Irlandia jest krajem, który fascynuje mnie od dawna. Odwiedzałam go wielokrotnie o różnych porach roku, a że na miejscu mieszka trochę moich znajomych, którzy wyemigrowali, mam się gdzie zatrzymać. We wrześniu 2018 r. poleciałam na kilka dni do Dublina i w jego najbliższe okolice. Wbrew wszelkim przesłankom, które wieszczą w tym okresie głównie deszcz, udało mi się trafić na piękną pogodę. To, w połączeniu z weekendem zaowocowało wycieczką z Greystones do Bray po wznoszących się nad morzem klifach.
Bray i Greystones to dwie wypoczynkowe miejscowości leżące nad morzem na południe od Dublina. Połączone są ze stolicą linią kolejową, którą obsługuje podmiejska kolejka Dart. Dojazd z centrum zabiera około 40 min i jest bardzo malowniczy bo trasa cały czas biegnie wzdłuż brzegu morza. Dodatkowo między Greystones i Bray pociąg pokonuje kilka tuneli i jedzie po zboczu wzgórza.
Odległość między Bray i Greystones to około 10 km. W sam raz na półdniową wycieczkę. Przyjechaliśmy do Greystones koło południa i chcieliśmy najpierw zjeść coś na szybko. Niestety, miasteczko małe, restauracji jak na lekarstwo, a te działające w posezonowej rzeczywistości oblężone do granic możliwości. Co się dziwić, piękna pogoda wygnała wielu mieszkańców Dublina za miasto. Skończyło się na szybkich fish and chips zjedzonych na ławeczce nad morzem.
Szlak przez wzgórza i klify jest bardzo popularny i początkowo rzeczywiście spotykaliśmy na nim sporo ludzi. Ale wystarczyło odejść 2 km od miejscowości by szlak opustoszał Mijaliśmy już tylko pojedyncze osoby. Pomimo niewielkich wysokości widoki już od samego początku były przepiękne. W dole za nami pozostało Greystones leżące w dużej zatoce. Ponad nim zaczęły majaczyć pierwsze wzniesienia niedalekich gór Wicklow. Są one moim marzeniem i na pewno kiedyś zdołam je odwiedzić. Tymczasem jednak mogłam popatrzeć na nie z oddali.
Przejście całej trasy zajęło nam ponad 3 godziny. Wzgórza, przez które prowadzi szlak są łagodne i w większości nagie, dzięki czemu roztaczają się z nich piękne widoki. W dole zobaczyć można wybudowaną na zboczu linię kolejową, która co chwilę niknie w tunelach. Pogoda była wymarzona Słońce, ciepło, wszystko wkoło nabierało jesiennych kolorów. Nie było może zielono po irlandzku, ale żółknące trawy też miały swój urok, szczególnie z jasnymi skałkami, które napotkaliśmy na końcu wędrówki nad Bray.
Do Bray schodziliśmy późnym popołudniem i postanowiliśmy znaleźć jakiś pub. Dublińskie w weekendy są zatłoczone do granic możliwości. Zeszliśmy w stronę portu i znaleźliśmy pub o nazwie Harbour Bar. Według tego, co pisało na szyldach działa tu od ponad 100 lat. Ledwie weszliśmy, wsiąkliśmy w atmosferę tego miejsca. A niedługo później zaczęła się muzyka na żywo. W jednej sali tradycyjna irlandzka, w drugiej zaś covery z lat ’80 i ’90 grał jakiś lokalny zespół. Aż żal było wychodzić by zdążyć na ostatni pociąg do miasta.