Po ponad tygodniu spędzonych w Dolomitach Brenty na wędrówkach po szlakach i ferratach potrzebowaliśmy odpoczynku. Nasz wybór jeszcze przed wyjazdem padł na Como leżące nad jeziorem o tej samej nazwie. Chcieliśmy tu zostać na 1 dzień przed powrotem do Polski.
Przyjechaliśmy wieczorem w niedzielę po całym dniu przemieszczania się z Madonna di Campiglio przez Trydent i Mediolan. Byliśmy mocno zmęczeni, a nocleg, który wynajęliśmy znajdował się dość daleko od centrum. Koniec końców dotarliśmy do mieszkania dopiero po 19:00. Pozostało tylko pójść na pizzę, wypić wino i położyć się spać.
Rano ruszyliśmy do portu by zrealizować nasz plan czyli rejs po jeziorze. Składa się ono z dwóch odnóg na końcach których znajdują się miejscowości Como i Lecco. Planowaliśmy dopłynąć mniej więcej w połowę jeziora do Bellagio. Tym co nas przede wszystkim zdziwiło, to nie najlepsza pogoda. Druga połowa sierpnia, a tu chmury, lekki deszczyk i wiatr. Niemniej wypłynęliśmy.
Poruszanie się po jeziorze w sezonie turystycznym jest bardzo proste. Kursuje dużo promów, które łączą poszczególne miejscowości. Oprócz tych, pływających przez całą długość jeziora z Como i Lecco są też mniejsze promy, które kursują między miasteczkami w środkowej części akwenu. Przemieszczając się statkiem kilka razy, najlepiej kupić bilet całodzienny, który z Como kosztuje 25 EUR.
Odnoga ciągnąca się w stronę Como jest długa, a jej brzegi stromo opadają do wody. Niemal całe dolne ich partie są zabudowane, podczas, gdy wyżej ciągną się lasy. Na razie szczyty okolicznych gór tonęły we mgle i chmurach, a my mogliśmy co najwyżej oglądać przybrzeżne miasteczka pełne willi.
Naszym pierwszym przystankiem na trasie było Tremezzo. To niewielka miejscowość na lewym brzegu słynąca z pięknych willi oraz hoteli. Od XIX w. jest to jedno z najbardziej ekskluzywnych miejsc nad Como. Pogoda zaczęła się poprawiać i pojawiły się pierwsze przebłyski słońca. Przeszliśmy przez całą miejscowość podziwiając hotele oraz willę Carlota, główną atrakcję miejscowości.
Z portu przy willi w kilkanaście minut przepłynęliśmy do Bellagio. Jest to jeden z głównych punktów turystycznych nad jeziorem. I od razu odczuliśmy to. Ludzi było mnóstwo, uliczki pełne. Brukowane przejścia wznosiły się stromo do wyżej położonych partii miasta. Ale mimo tego było tu bardzo malowniczo. Idąc w górę dotarliśmy do dawnego kościoła zamienionego na dom mieszkalny. Tuż obok odwiedziliśmy maleńką, romańską świątynię z miniaturową absydą. Na koniec zostawiliśmy sobie wizytę w bazylice św. Jana. Przepiękna, romańska budowla wypełniona jest wczesnośredniowiecznymi dziełami sztuki. Uczta dla oczu.
Choć Bellagio bardzo nam się podobało, to jednak tłum był tu za duży. Postanowiliśmy poszukać spokoju w kolejnym miasteczku. Varenna miała niemniej strome i wąskie uliczki, kolorowe domki, mnóstwo krzewów i kwiatów. A było tu o wiele spokojniej. Po miłym spacerze uliczkami i wybrzeżem zdecydowaliśmy, że czas na obiad. Usiedliśmy na w restauracji na głównym placu miasta i mogliśmy rozkoszować się pysznym jedzeniem w otoczeniu drzew. Po posiłku zeszliśmy wolno inną drogą na brzeg i przez pomosty ruszyliśmy na przystań. Było już po 17:00 i zbliżała się pora odejścia ostatniego statku do Como.
Po przybyciu do miast zrobiliśmy sobie jeszcze krótki spacer na główny plac miasta i pod katedrę i wróciliśmy na nocleg. Dłuższy spacer odbyliśmy też następnego dnia rano, przed odjazdem pociągu do Bergamo. Choć pobyt nad Como był krótki, to pozwolił nam się zrelaksować po kilku dniach wysiłku fizycznego. Jezioro jest naprawdę piękne, a krajobrazy wyjątkowo malownicze. Miasteczka mają dużo uroku i jak trafi się na takie, gdzie nie ma tłumu turystów, to można w spokoju spacerować i delektować się widokami oraz lokalnymi przysmakami. Dla nas jako odpoczynek po trekkingu było to miejsce idealne.