Stolicę Litwy, w przeciwieństwie do pozostałych krajów nadbałtyckich odwiedziłem już parokrotnie i choć dziś nie wydaje mi się tak piękna jak dawniej (zwłaszcza w porównaniu z Rygą i Tallinem), jednak dzięki temu że spędziłem tam trochę więcej czasu mogłem lepiej poznać lokalne ciekawostki.
Pierwsze wrażenie było raczej odpychające. Szybko przekonałem się, że Wilno nie jest miastem na zimę. Było jakieś piętnaście stopni z minusem i wiało tak, że nawet drzewa nosiły swetry. Ulice świeciły pustkami i nie sposób było nie odnieść wrażenia powrotu byłego Związku Republik Radzieckich. Dałoby radę to jednak nawet przełknąć gdyby nie fakt że nikt nie odśnieżał, ani nawet nie posypywał niczym chodników, które były w większości skute paskudnym chropowatym lodem. Jak na stolicę kraju to naprawdę było niewyjściowe. Udało mi się na szczęście dowieźć do domu wszystkie zęby, jednak nie ustrzegłem się kilkunastu siniaków.
Kiedy szukałem schronienia przed pogodą niespodziewanie wyrosła przede mną… granica państwowa. Z pewnym zdumieniem popatrzyłem na żyjące własnym życiem za sprawą nalepek i graffiti znaki nie znanej mi zupełnie organizacji państwowej. Wszystko wyjaśniło się kawałek dalej za pomocą wyrytej na specjalnych tablicach w kilku językach (w tym po polsku) konstytucji… Zarzecza. Dość humorystycznej w treści… Republika Užupio, bo tak oficjalnie się nazywa, narodziła się w 1997 roku za sprawą lokalnej bohemy artystycznej i choć ciężko traktować ją poważnie, to posiada wszystkie niezbędne elementy samodzielnego państwa w tym prezydenta, rząd, flagę, armię, hymn a nawet biskupa. Obszar republiki zajmuje tereny dawnej dzielnicy żydowskiej, położonej na prawym brzegu rzeki Wilejki. Przez wiele lat była zaniedbana, ale obecnie przeżywa drugą młodość i ma swoich wiernych fanów na całym świecie.
W centrum Wilna znajdują się najważniejsze obiekty litewskiej tożsamości narodowej: wzgórze Giedymina z reliktami twierdzy z XIV w., poniżej archikatedra św. Stanisława i Władysława, miejsce pochówku wielkich książąt litewskich oraz królów polskich. Dla Litwinów mają one takie znaczenie jak nasz zamek królewski na Wawelu. Równie duże znaczenie ma położona niedaleko Ostra Brama, wraz ze słynnym obrazem Matki Boskiej. Budynek jest zaskakująco skromny i nieduży, a pod sam obraz można bardzo łatwo podejść. Nie ma tutaj przepychu i rozmachu jak w naszej Częstochowie. Ogromne wrażenie robi Cmentarz Na Rossie, który jest jedną z najpiękniejszych nekropolii w Europie, ale niestety w dużej mierze wciąż zaniedbany.
Przechadzając się ulicami udało mi się również znaleźć nieoczekiwanie pomnik Franka Zappy. Zupełnie nie wiem co mógłby mieć wspólnego z Wilnem, ale zawsze to miło spotkać znajomą twarz, zwłaszcza na tle przepięknego muralu dedykowanemu artyście. Z ostrzeżeniem by nie zjadać żółtego śniegu…
Ostatnią odwiedzoną przeze mnie atrakcją była wieża telewizyjna, a konkretnie położona na niej restauracja. Choć na wejście nierzadko trzeba czekać kilkadziesiąt minut, warto ustawić się w kolejce do windy, bo widoki są rewelacyjne, a do tego cała restauracja obraca się powoli dookoła, więc popijając piwo, albo jedząc lody bazyliowe można spokojnie podziwiać obracającą się panoramę miasta.
Do Wilna zdecydowanie warto wybrać się wiosną lub latem. Wówczas puste ulice zapełniają się ludźmi, kawiarenki i puby rozstawiają ogródki, a artyści uliczni zabawiają chętną publiczność. Choć w mediach słyszy się różne rzeczy, nie spotkały mnie żadne nieprzyjemności z tytułu bycia Polakiem. Wprost przeciwnie, w sklepach bądź restauracjach często wręcz zachęcano mnie do rozmów po polsku i nigdy nie czułem się niekomfortowo.
Wraz z niedawnym wprowadzeniem euro, wbrew szumnym zapowiedziom ceny jedzenia i zakwaterowania mocno poszły w górę. Wciąż jednak jest najtaniej spośród krajów bałtyckich. Do Wilna najtaniej można dojechać autokarem z Warszawy przez Białystok.