Zaanse Schans – Holandia jak z obrazka

Mówiąc słowo Holandia (czy też jak obecnie oficjalnie nazywa się ten kraj Niderlandy) przed oczyma staje nam przede wszystkim wiatrak. To budowla nierozerwalnie związana z tymi terenami. Wbrew jednak powszechnemu przekonaniu wiatraków w Holandii używało się nie tylko do mielenia ziarna na mąkę, ale też do otwierania i zamykania grodzy na kanałach oraz do mielenia różnych innych produktów np. kakao czy gorczycy na musztardę.

Podczas pobytu w Amsterdamie postanowiłam zobaczyć tę właśnie „Holandię jak z obrazka” i jej wiatraki i wybrałam się do Zaanse Schan. Nawet jeśli nie ma się samochodu, dostanie się tu jest bardzo proste. Mniej więcej co 20 min z Dworca Głównego odjeżdżają pociągi, które jadą przez Zaanse. Niecałe pół godziny i wysiada się na stacji przy ogromnej fabryce kakao. Ma ona tradycje sięgające czasów kolonialnych, a tak zwane kakao holenderskie jest znane także w Polsce. Już po wejściu z peronów można poczuć charakterystyczny zapach mielonych i palonych ziaren.

Zaanse Schans to w teorii skansen wiatraków, ale nie przypomina za bardzo skansenów znanych z Polski. Przede wszystkim ciężko tak naprawdę odróżnić gdzie się zaczyna i kończy. Po obydwu stronach kanału stoją takie same domy, z tym, że widać, że jedne są cały czas zamieszkane, a te po drugiej stronie bardziej „pokazowe”. Ponadto praktycznie każdy budynek w skansenie „żyje”. Są tu sklepiki i warsztaty rzemieślnicze. Działają także wiatraki, a w ich wnętrzach i przyległych zabudowaniach można zobaczyć np. wyrób musztardy czy produktów z wykorzystaniem kakao.

Odwiedziłam Zaanse Schans wczesną wiosną. Przyroda dopiero budziła się do życia. Zwykle duży ruch zaczyna się tu w pierwszych dniach wiosny, kiedy zaczynają kwitnąć krokusy, a Amsterdam przeżywa prawdziwy najazd turystów. Mi udało się jeszcze zwiedzić to miejsce w stosunkowo dużym spokoju, choć trzeba przyznać, że w sobotnie przedpołudnie ludzi kręciło się tu sporo. Sceneria była wymarzona, błękitne niebo, zieleniejąca trawa, rozkwitające żonkile i pojawiające się na drzewach nabrzmiałe pączki. Do tego stada dzikich kaczek, gęsi, łabędzie i czaple brodzące w kanałach. Było jak z obrazka.

Wstęp do skansenu jest bezpłatny. Można bez ograniczeń chodzić po alejkach i oglądać stojące tu budynki. Płaci się dopiero jeśli chce się zwiedzić nowoczesne muzeum (5 EUR) oraz cztery udostępnione do zwiedzania wiatraki (każdy 5 EUR lub karnet na wszystkie 4 za 9 EUR). Są też miejsca, które można odwiedzić za darmo. To warsztat, gdzie produkuje się klompy- drewniane chodaki, serowarnia oraz manufaktura wyrobów z kakao. Oczywiście w każdym z nich działa sklepik, gdzie można kupić miejscowe wyroby. Tyle, że ceny są dość wysokie. W Amsterdamie wiele z tych wyrobów znaleźć można w niższych cenach.

Spacer po Zaanse Schans zajął mi ponad 2 godziny. Jest to świetne miejsce do robienia zdjęć. Zajrzeć można tak naprawdę w każdy zakątek. Natomiast na pewno nie chciałabym tu przyjechać kiedy będą tłumy turystów i szczyt sezonu. Wąskie uliczki i ciasne podwórka muszą być wtedy zatłoczone do granic możliwości. Jednak w takim czasie jak ten jest tu naprawdę przyjemnie. Dla mnie było to świetnie spędzone kilka godzin. Choć może nieco cukierkowe, to jednak malownicze i naprawdę ładne.


Booking.com