Podczas moich podróży po Grecji dotarłam w miejsce, które jest dla mnie zaprzeczeniem tego wszystkiego, o czym zwykle myślimy, gdy wyobrażamy sobie ten kraj. Choć znajduje się w sąsiedztwie wybrzeża, z morzem nie łączy jej zbyt wiele. Są tu za to piękne górskie krajobrazy i niewielkie wioski leżące w kotlinach. Takie właśnie Góry Chelmos poznałam.
Dostać się tu można stosunkowo łatwo, zarówno samochodem jak i komunikacją zbiorową. Autobusy odjeżdżają z patry, jednego z największych miast całej Grecji, a kierunek, który trzeba wybrać to Kalawrita.
Ja akurat wybrałam się tu samochodem. Jest to wycieczka zdecydowanie dla tych, którzy lubią jazdę po górskich drogach. Z wybrzeża, z poziomu morza wyjechać trzeba na wysokość około 900 m n.p.m. Oznacza to zakręty, zakręty i jeszcze raz zakręty, połączone z pięknymi widokami. Droga pnie się po zboczach gór, ponad słynnym wąwozem Vouraikos. Przez wąwóz przebiega linia kolejki zębatej, która kończy swój bieg w Kalawricie. Nie korzystałam, ale podobno warto przejechać cały wąwóz z jego tunelami i estakadami.
Droga wznosiła się coraz wyżej, a krajobraz robił się coraz bardziej surowy. W dole widać było fragmenty wybrzeża, ale wokół wznosiły się już półnagie zbocza. W końcu po ponad 45 min jazdy po zakrętach przede mną otworzył się widok na śródgórską kotlinę i niewielkie miasteczko. To była Kalawrita, ale postanowiłam się na razie tu nie zatrzymywać, tylko pojechać kilkanaście kilometrów dalej do Jaskini Jezior.
Jest to jedna z najważniejszych, choć słabo znanych atrakcji Gór Chelmos. Należy wraz z Wąwozem Vouraikos do światowej sieci Geoparków UNESCO. Jaskinia charakteryzuje się tym, że przepływa przez nią rzeka, która spływa w dół po wapiennych misach skalnych, tworząc fantazyjne kaskady. Wyglądało to pięknie, choć jesienią wody było niezbyt wiele. Zwiedzanie odbywa się z przewodnikiem i niestety nie ma możliwości odbycia wycieczki po angielsku. Pozostaje dopytywać podczas zwiedzania i liczyć, że uda się dogadać w mieszanym angielsko- migowym.
Po zwiedzaniu jaskini wróciłam do Kalawrity, zatrzymując się po drodze kilka razy dla podziwiania widoków. Pięknie tu i fajnie byłoby przejść po tych górach. Niestety nie tym razem. Zbyt mało czasu, ale jest to jakiś plan na przyszłość. W górach nad Kalawritą znajduje się także jeden z nielicznych w tej części kraju ośrodków narciarskich.
Sama Kalawrita jest miasteczkiem niewielkim, ze współczesną, ale ładną, kamienną zabudową. W czasie II wojny światowej miejscowość została spacyfikowana przez Niemców za pomoc partyzantom. Dla Greków jest symbolem oporu przeciwko okupantom oraz niemieckiego ludobójstwa. Ponad wsią, na wzgórzu, w miejscu masakry stoi mauzoleum, a w nim kaplica z wiecznymi lampkami, które symbolizują zabitych. W centrum miejscowości stoi kościół, na wieży którego zatrzymany zegar wskazuje godzinę masakry, zaś w starej szkole można obejrzeć muzeum pokazujące wojenne dzieje Kalawrity.
Wbrew ponurej historii Kalawrita jest miastem pogodnym, pełnym gwaru i życia. Główną ulicę wypełniają knajpki i sklepiki, ludzie żyją jak wszędzie. Wyjeżdżając stąd pozostawiłam za sobą obrazek sielskiego, górskiego miasteczka, a którym można na trochę oderwać się wyobrażeń o „prawdziwej Grecji”. Bo czy na pewno jest ona tylko nadmorska i starożytna? A może to jej oblicze jest równie prawdziwe, tylko po prostu mniej znane. Mi zdecydowanie przypadło do gustu.