Methoni i Koroni – greckie oczy Wenecji

W czasie mojej włóczęgi po Peloponezie dotarłam też na najdalej na południowy-zachód wysuniętą jego część, Półwysep Mesyński. Mniejszy od pozostałych, krótki, z bardzo rozbudowaną linią brzegową robił zupełnie inne wrażenie niż surowy Mani.

Jechałam tu przede wszystkim by oglądać weneckie twierdze Methoni i Koroni. W przeszłości nazywane „oczami Najjaśniejszej Republiki Weneckiej” strzegły okolicznych szlaków handlowych i pozwalały na kontrolę nad nimi.

Obrzeża Półwyspu Mesyńskiego pokazały mi, że w Gracji są też miejsca „mało greckie”, oczywiście w stereotypowym rozumieniu tego terminu. Nie ma tu stanowisk archeologicznych, starożytnych ruin. Są małe miasteczka, zabytki średniowieczne no i plaże. Głównie ukryte w zatoczkach, choć wokół Methoni także ładne, piaszczyste.

Na pierwszy ogień poszło Koroni- było bardziej po drodze bo jechałam od Kalamaty. Już sam wjazd do miasteczka mnie zachwycił. Nad błękitnymi wodami morskimi wznosiła się biała zabudowa. Ponad nią stały mury kamiennej twierdzy. Podjechałam wąskimi uliczkami na parking niedaleko bramy głównej. Było cicho, spokojnie, zero turystów.

Weszłam przez bramę i znalazłam się… na wsi. Trochę domków, gaj oliwny, brukowana ścieżka prowadząca w głąb terenu. Miejsce mnie oczarowało. Wędrowałam sobie spokojnie przez dawne dziedzińce dziś porośnięte gajem oliwnym. Aż dotarłam nad urwisko. Trochę dziurawy mur, łąka i … klasztor. Tak, w murach dawnej twierdzy mieszkają dziś mniszki prawosławne. Ich siedziba tonie w zieleni. Miejsce jest zupełnie nieturystyczne, ale można zajrzeć do wnętrza, pochodzić po ogrodach i wejść na znajdujący się na jego terenie bastion. Widoki są nieziemskie. Błękit morza otaczającego przylądek z twierdzą, białe domki klasztoru ustawione wokół bastionu i cerkwi, zieleń. Cudo.

Po dłuższym czasie spędzonym wewnątrz klasztoru, ruszyłam do samochodu. Zjechałam pod port, który jednak nie okazał się tak ciekawy jak cytadela. Ruszyłam więc dalej do Methoni.

Dotarłam wieczorem, kiedy czasu pozostało tyle by zameldować się w hotelu, zjeść kolację i pójść spać. Na zwiedzanie ruszyłam z rana. Twierdza w Methoni jest zupełnie inna od tej w Koroni. Nie stoi na wzniesieniach, a na morskim brzegu. Potężne mury otoczone fosą pną się w górę dając wyobrażenie o tym, jak bardzo obronne miejsce to było. Wnętrze warowni jest zrujnowane. Można oglądać pozostałości koszar, budynków gospodarczych czy częściowo zrujnowaną cerkiew. Ale najlepsze czeka na końcu. Gdy wydaje się, że to już koniec murów, brama wyprowadza na kamienną groblę, która łączy twierdzę ze stojącą na morzu ośmioboczną wieżą. Widok oszałamia, podobnie jak ten na twierdze z wieży.

Piękne to miejsca, mało odwiedzane i wciąż nieodkryte przez masową turystykę. Podobnie jak niemal cały Peloponez pokazały mi, że są takie rejony Grecji, które mogę lubić.


Booking.com