17 lipca 2017
Dystans (rowerem): 70 km
Wyprawa rozkręca się dość leniwie. Chłodna kalkulacja dni urlopowych wskazuje, że będę prędzej czy później potrzebował pociągu jeśli nie chcę jechać do Szwajcarii tylko po to by dzień później wracać. Dlatego wolę zrobić to na początku wyprawy gdzie i tak znam już dobrze teren, a do tego przejazd kosztuje z cztery razy taniej. Latem pociągi jeżdżą z Dzierżoniowa aż do Kudowy-Zdroju z czego skwapliwie korzystam.
Pociąg dojeżdża nawet punktualnie co nie zdarza się często na tej linii. Z Kudowy jest rzut beretem do czeskiego Náchodu, którego okolice opiewałem już kiedyś na łamach portalu. Wsiadam więc na rower i ruszam w znajome miejsca. Niestety jazdę utrudniają mi roboty drogowe które najwyraźniej prowadzone są w całym mieście, obrzydzając mi skutecznie chęć zwiedzania. Pozrywali nawet chodniki więc muszę szukać objazdów, wśród okolicznych blokowisk. Na szczęście nigdzie mi się nie śpieszy. Wreszcie docieram do Českich Skalic, nad znane skądinąd jezioro Rozkosz. Nadal jest brudne.
Mam dość czasu by przemyśleć resztę dnia i decyduję się na kolejny pociąg – do Poděbradów. Pociąg przyjeżdża punktualnie niestety stan infrastruktury okazał się dość problematyczny. Nigdy nie jeździłem w Czechach pociągiem, ale zawsze myślałem że mają co najmniej dobre pociągi, tymczasem wagon który miał być przystosowany dla rowerów okazał się być starym wagonem towarowym z odsuwaną całą ścianą, ale z bardzo wysoko położoną podłogą i nie miał nawet drabinki. Pozostałe wagony owszem drabinki miały, ale drzwiczki były tak wąskie, rower by się i tak nie zmieścił, więc mogłem tylko próbować szarpać się głównym włazem. Sam nie dałbym rady wrzucić tam roweru i to jeszcze z tobołami, ale na szczęście obok mnie była pani z wózkiem więc przybiegło dwóch silnych konduktorów i pomogli zapakować się nam ze wszystkim. Mimo to nie zazdroszczę tamtejszym niepełnosprawnym, zwłaszcza na wózkach.
Poděbrady okazały się być ładnym miasteczkiem w typie uzdrowiskowym (najstarsze uzdrowisko w Czechach) z ładną starówką i pięknym zamkiem, który niestety był zamknięty w poniedziałek. Z braku laku odwiedziłem więc muzeum legend filmowych – podobno jedyna w europie kolekcja figur bohaterów oraz innych eksponatów najpopularniejszych filmów ostatniego półwiecza. Początkowo myślałem, że to ordynarna pułapka na turystów, pokroju przydrożnych gabinetów figur woskowych, jednak całość zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Jakość wykonania wszystkich eksponatów stała na naprawdę wysokim poziomie z dbałością o najdrobniejsze detale. Zdecydowanie warto odwiedzić to miejsce, na pewno każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Robiło się już późno więc wskoczyłem w końcu na rower i ruszyłem do Pragi. Droga była całkiem przyjemna, znalazło się nawet trochę ścieżek rowerowych. Co ciekawe były one wykonane z długich płyt, co zwykle powoduje pewien dyskomfort jazdy, zwłaszcza na stykach betonowych bloków. Tutaj jednak nie było problemu – po prostu płyty ułożone były równo, a styki zniwelowano przez co były niemal nieodczuwalne. Jak widać jak się chce to można.
Do Pragi wjechałem od wschodu, i to niestety przez najmniej atrakcyjne części tego cudnego przecież miasta. Tutaj już nie było ścieżek rowerowych, a drogi i chodniki dziurawe jak sito. Nie tak chciałem pamiętać stolicę Czech. Im bliżej centrum tym wcale nie było lepiej, choć sądząc po liczbie remontów drogowych, za jakiś rok-dwa będzie lepiej. Dobre wrażenie zrobiła na mnie natomiast zupełnie świeża (właściwie to jeszcze nie wykończona, ale panowie dali mi przejechać) ścieżka rowerowa poprowadzona… na tunelu metra. Pomysł rewelacyjny, wrażenia znakomite. Niestety trochę krótkie. Mam nadzieję że przyszłości będzie tego więcej bo to naprawdę uprzyjemniło by jazdę rowerem po mieście. A póki co Praga, mimo całej sympatii jaką mam do niej, jest chyba najgorszą dla rowerów europejską stolicą.
Późnym popołudniem docieram na Žižkov, gdzie czeka na mnie hostel. Jeśli chodzi o noclegi to generalnie w Pradze ceny są wciąż bardzo korzystne, a warunki – bardzo przyzwoite. W moim hostelu pozwolono mi nawet schować rower w wewnętrznym dziedzińcu, żebym nie musiał martwić się o niego. Duży plus. Na koniec dnia robię już tylko krótki spacer po okolicy. Tutejszą główną atrakcją jest stara wieża telewizyjna – nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to że zdobią ją rzeźby niemowlaków, które wspinają się po wszystkich kondygnacjach budynku. Wykonał je David Cerny – chyba najsłynniejszy czeski artysta współczesny. Efekt jest przezabawny.
Resztę zwiedzania zostawiłem na później.
Booking.com