2 sierpnia 2019
Dystans dzienny: 118 km
Dystans całkowity: 1176
Dzień na wsi zaczyna się wcześnie więc skorzystałem z okazji. Szybko pochłonąłem śniadanie, pożegnałem sympatycznych gospodarzy i już po chwili ruszyłem w trasę. Było jeszcze przed siódmą, więc to chyba najwcześniejszy start od początku wyprawy. I pomyśleć że kiedyś standardem był wyjazd o 5-6… Niestety z wczorajszego chłodu zostało tylko wspomnienie i zapowiadał się kolejny upalny dzień. Bardzo upalny…
Teren nie był trudny, ale trzeba było uważać bo nawigacja lubiła pakować w bagno. Na szczęście w porę udało się przewidzieć zagrożenie, ale trzeba było nadłożyć 15 km żeby paskudę ominąć. W gruncie rzeczy im bliżej morza tym więcej zygzaków, ale zacisnąłem zęby i jechałem dalej. Brak drzew i co za tym idzie jakiegokolwiek cienia dawał się mocno we znaki, ale na pocieszenie studni było bez liku. Tym razem dominowały wśród nich potężne żurawie, które o dziwo były całkiem łatwe w obsłudze. Niestety praktycznie wszystkie miejsca postojowe były do bólu zaśmiecone.
W końcu wjechałem na główną do Konstancy. Była niestety wąska i nierówna, ale przynajmniej ruch nie był zbyt duży. Pierwszą przeszkodą był most nad Dunajem, na którym chciałem zrobić zdjęcie, więc dwa kilometry szedłem wąska kładką dla pieszych. Warto było. Rzeka robiła potężne wrażenie i co ciekawe miała zupełnie inny kolor niż ten do którego przywykłem na Węgrzech i Austrii. Początkowo myślałem, że czeka mnie przeprawa promowa, ale ostatecznie nie żałowałem, że nadłożyłem te parędziesiąt km na most. Zresztą kto wie ile zajęła by przeprawa przez tego kolosa. Później wróciłem na trasę i było trochę śmiechu na bramce z winietami, bałem się że będę musiał też zapłacić, albo co gorsza karzą mi jechać inną drogą, na szczęście okazało się, że opłaty rowerzystów nie obejmują. Mogłem też legalnie jechać dalej. To dobrze bo ciężko byłoby znaleźć sensowną alternatywę dla tej drogi. Z polnych dróżek pewnie nie wygrzebałbym się jeszcze przez tydzień.
Problemem okazał się nocleg bo mogłem znaleźć sensowny albo w Harsovie (za blisko) albo dopiero w Konstancy (za daleko). Burki dawały popalić wiec odpuściłem znów namiot w krzakach. Zresztą tu nawet nie ma krzaków. Totalne pustkowie. Koniec końców zatrzymałem się bliżej, bo upał już mi w kość dawał a klima zawsze spoko. Zostało mi sporo dnia. Myślałem że trochę pozwiedzam, bo kilka km za miastem były znaki na wyeksponowane stanowiska archeologiczne. Niestety jak tylko poczułem klimatyzację w wynajętym pokoju, to za nic nie chciałem już wychodzić. Nie chciało mi się nawet iść nad rzekę. Dziś nawet trochę żałuję, bo było tam sporo ciekawych miejsc. Niemniej postanowiłem wtedy położyć się wcześniej i z samego rana uderzyć na Konstancę i tym samym Morze Czarne. Cel wyprawy był już na wyciągnięcie ręki…