18 lipca 2018
Dystans dzienny: 99 km
Dystans całkowity: 934 km
Noc była spokojna, choć momentami siąpiło. Szczęśliwie jednak nie przerodziło się to w nic większego. Poranek był z kolei dość rześki, ale po wczorajszym upale nie mieliśmy nic przeciwko temu by zrobiło się trochę chłodniej. Tym bardziej że na podorędziu wciąż mieliśmy kawę. Szybko zjedliśmy śniadanie i bez zbędnego ociągania ruszyliśmy w drogę.
Okolica nie była już tak efektowna jak wczoraj, ale można było do woli rozkoszować się przyrodą. Bez ironii nawet bo robactwo wyjątkowo od dłuższego dawało nam spokój. Było to nawet dziwne biorąc pod uwagę porę roku. Dało się za to wypatrzeć kila leśnych zwierzaków. Niestety pierzchały przy bliższym podejściu. Wiatr wiał nam w plecy, więc jechało się szybko i fajnie. Niestety przez to nie patrzyłem przy tym prawie wcale na mapę co się zemściło chwilę później. Zamiast jechać po prostej do granicy z Węgrami, byliśmy już na drodze do Komarna – czyli zboczyliśmy o jakieś 30 km na wschód. Drugie tyle trzeba było nadrobić, ale i tak nie opłacało się już wracać. Zresztą zaplanowany dystans nie był zbyt długi.
Do Komarna dotarliśmy w porze obiadowej, więc korzystając z okazji pochłonęliśmy wałówkę. Miasteczko nie było zbyt ładne, ale Dunaj jak zawsze był piękny. Główną atrakcją była twierdza, ale niestety zmiana pogody zmusiła nas do dalszej jazdy bez powierzchownego nawet zwiedzania. Niestety nie tylko pogoda popsuła nam humory. Jechaliśmy przez jakiś czas wzdłuż rzeki więc oczekiwałem jakiegoś szlaku rowerowego, najlepiej z ładnymi widokami. Dokładnie część Eurovelo 6 właśnie z Komarna do Győr. Niestety pomimo poszukiwań jakichkolwiek oznaczeń nie udało nam się znaleźć niczego poza węgierską krajową „1”. Niestety zatłoczoną, dziurawą i ciasną, a przede wszystkim – nieciekawą. Do dziś nawet patrząc po mapach w internecie nie mogę znaleźć żadnej alternatywy dla tej drogi. Dobrze że to było tylko jakieś 40 km. Szkoda, bo wcześniejsze doświadczenia z trasą naddunajską miałem bardzo pozytywne – rok wcześniej kawałek tej trasy w Austrii.
Do Győr doturlaliśmy się pod wieczór. Tym razem zdecydowaliśmy się na nocleg z Airbnb. Było trochę drogo, ale mogliśmy przynajmniej zrobić pranie. Zależało nam na tym, bo nie praliśmy ciuchów już od ładnych paru dni. Zwiedzanie postanowiliśmy zostawić na rano. Resztę wieczoru spędziliśmy już w łóżkach, oglądając węgierską telewizję oraz zajadając lokalne smakołyki. Próbowaliśmy też znaleźć jakiekolwiek koneksje językowe między fińskim a węgierskim. Nie udało się nam. Noc była deszczowa, momentami nawet grzmiało. Na szczęście mogliśmy mieć to gdzieś i spać spokojnie. Dzień może i był kiepskawy pod względem atrakcji, ale koniec końców dopisało nam szczęście.