27 lipca 2018
Dystans dzienny: 83 km
Dystans całkowity: 1625 km
Dzień zapowiadał się ładnie, a ja byłem wyspany i w pełni sił. Po szybkim, symbolicznym wręcz śniadanku, spakowałem toboły i ruszyłem w trasę. Już wczoraj zauważyłem że Istria pełna jest starych miasteczek położonych na stromych górkach, o ciasnej zabudowie i z wystającą wieżyczką kościoła. Miałem zamiar przyjrzeć się bliżej chociaż kilku z nich po drodze, choćby miało się to znowu wiązać z dramatyczną wspinaczką.
Na pierwszy ogień poszło Grožnjan, malutka osada o niemal całkowicie zabytkowej architekturze. Kompletnie nie miałem pojęcia czego się spodziewać, tym razem jednak miało to same plusy, bo mogłem dać się bardzo pozytywnie zaskoczyć. Przyjemnie chodziło po ciasnych brukowanych uliczkach i podziwiając zabytki oraz liczne galerie sztuki. Mogłem wreszcie zaopatrzyć się w pamiątki dla znajomych. Przyjemnym dla podniebienia bonusem była degustacja trufli oraz produktów z truflami, które najwyraźniej były lokalnym przysmakiem. Ceny były zaskakująco przyzwoite więc mimo pewnych trudności z wolnym miejscem, wziąłem trochę na drogę. Żal było opuszczać to piękne miejsce, ale miałem tego dnia dość napięty grafik.
Droga w dół nie należała do łatwych. Z braku innych opcji musiałem poruszać się główną trasą, ale na szczęście ruch uliczny nie był tego dnia przesadnie mocny. Okolica za to była naprawdę piękna, choć przyznam że poruszanie się po stromych wzgórzach w coraz większym upale było dość trudne. Największą trudnością był chyba pokonanie drogi przy zalewie limskim – wąską, wbijającą się głęboko w ląd zatoką. Widok jednak rekompensował każdy wysiłek. Takich zatok jest na Istrii może kilka, ale ten jest zdecydowanie największy i najpiękniejszy.
W pewnym momencie zupełnie niespodziewanie pojawiła się burza. Na szczęście trwała krótko i zdążyłem bezpiecznie ją przeczekać na stacji benzynowej. Dalsza droga była już naprawdę przyjemna – prawie cały czas z górki aż do samej Puli. Dzień był jeszcze młody, ale zwiedzanie postanowiłem zostawić na rano, aby oszczędzić sobie tłumów na ulicach. Tymczasem udałem się na plażę i pomimo dość wysokiej ceny, zdecydowałem się zostać na tamtejszym campingu. Resztę popołudnia i wieczór spędziłem więc na plaży. Nie miałem zbyt wielkiego doświadczenia z tego typu aktywnością, przywykłem również do piaszczystych, bałtyckich wybrzeży. Tutaj zaś była goła skała. Dość niewygodna do chodzenia i potencjalnie kontuzjogenna, ale mimo wszystko udało mi się trochę pomoczyć. Wolałem nie oddalać się w głąb bo fale były dość silne. Siedziałem tak aż do zachodu słońca który był naprawdę malowniczy. W końcu poszedłem spać do namiotu, planując pobudkę bladym świtem. Ogółem na trasie było tyle atrakcji że nie nadążałem z robieniem zdjęć. Zdecydowanie najpiękniejszy dzień całej wyprawy. Brakowało mi jedynie Parnezany…