Koniec jesieni w Polsce nastroił mnie do zaplanowania wypadu na południe Europy, gdzie jest cieplej niż w naszych stronach. Wybór padł na Rzym, który ostatni raz odwiedziłam w zamierzchłych czasach szkoły średniej. Czas wbrew pozorom sprzyjający takim wypadom bo turystów jest znacznie mniej. Można więc nie tylko znaleźć rańszy bilet i noclegi, ale także łatwiej się zwiedza zatłoczone przed pandemią miasta. A jak już być w Rzymie, to nie można poświęcić przynajmniej części dnia na wizytę w Watykanie.
Watykan to niezależne państwo kościelne znajdujące się w zasadzie w samym środku Rzymu. Oczywiście nie ma tu żadnej kontroli granicznej czy posterunków świadczących o tym, że wchodzi się na teren innego państwa. Granicę wyznacza mur otaczający Bazylikę św. Piotra, Pałac Apostolski i inne zabudowania należące do kościoła. Nie można też nie zauważyć żołnierzy Gwardii Szwajcarskiej w charakterystycznych strojach, którzy strzegą bram na terenie Watykanu. Oni najbardziej rzucają się w oczy, choć oczywiście ich pasiaste, zaprojektowane jeszcze przez Michała Anioła mundury to jedynie strój reprezentacyjny.
Na wizytę w Watykanie przeznaczyłam ponad pół dnia. Wybrałam się w poniedziałek, gdy ruch jest zwykle mniejszy. Także pandemiczne czasy oraz fakt, że byłam na miejscu już o 9:30 sprawił, że sprawnie przeszłam przez bramki kontroli antyterrorystycznej na Placu św. Piotra. Stanowisk jest kilkanaście, a kolejka przesuwa się bardzo sprawnie. Po wejściu na plac skierowałam się od razu w stronę Bazyliki. Jednak nie weszłam do środka, a wybrałam boczne przejście z napisem Cupola czyli Kopuła. Stąd można wjechać widną, a następnie wejść schodami na kopułę Bazyliki, która jest doskonałym punktem widokowym. Zresztą jest tak potężna, że widać ją doskonale z wielu punktów w Rzymie. W poprzednich dniach podziwiałam ją kilkukrotnie wędrując przez wzgórza i ulice Rzymu.
Po wykupieniu biletu windą wjeżdża się do podstawy kopuły (można też wejść schodami, wtedy bilet kosztuje 2 euro mniej). Stąd kręte, wąskie schody prowadzą na taras widokowy znajdujący się pod wieńcząca kopułę latarnią. Niewątpliwą atrakcją jest też możliwość wejście do wnętrza Bazyliki na poziomie podstawy kopuły i oglądania całego kościoła z góry. trzeba przyznać, że robi wrażenie, choć robienie zdjęć jest mocno ograniczone przez potężne siatki ochronne.
Na samym tarasie miejsca jest niewiele bo znajduje się on a najwęższym miejscu. Najlepiej prezentuje się stąd Plac Świętego Piotra i wiodąca do niego od strony Zamku Anioła reprezentacyjna ulica. Ale widoki są oczywiście na wszystkie strony świata. Łatwo można rozpoznać bardziej znaczące budowle Rzymu. Niestety pogoda nie za bardzo sprzyjała. Gęste, ciemne chmury i panująca duchota zwiastowały nadejście deszczu, a nawet burzy. W związku z tym i widoczność była nienajlepsza bo wilgotne powietrze nie miało przejrzystości. Coś się jednak dało wypatrzeć i ogólnie wyjazd na kopułę oceniam jako udany. W drodze powrotnej do windy można jeszcze wejść na dach nad fasadą Bazyliki i podziwiać stąd zwieńczenie kościoła oraz stojące nad portykiem rzeźby Apostołów.
Kolejnym punktem na mojej trasie było wnętrze Bazyliki. Jest ono niezwykle monumentalne i robi wrażenie. Stojący wewnątrz człowiek wydaje się maleńki przy marmurowych kolumnach. Nawet spędzając w środku bardzo dużo czasu nie sposób ogarnąć wszystkich malowideł i dekoracji, które zdobią kościół. Czasu miałam sporo więc spacerowałam wolno po nawach, a na koniec zeszłam do krypt, gdzie znajdują się groby papieży oraz monarchów i przedstawicieli europejskiej arystokracji.
Kiedy wychodziłam z Bazyliki chmury nad placem miały stalową, przechodzącą w szarość barwę. Słońce jeszcze próbowało prześwitywać spod nich, ale sprawa była już przesądzona. Cieszyłam się, że na 13 mam wykupiony bilet do Muzeów Watykańskich bo tam można się było schować przed niewątpliwie nadciągającą ulewą. Wejścia do Muzeów są limitowane i bilet warto wykupić przed przylotem. Mi, gdy kupowałam bilety na półtora tygodnia przed przyjazdem pozostały do wyboru jedynie bilety na poniedziałek popołudniu (na pozostałe dni pobytu były już wykupione). Więc w jakimś stopniu to właśnie ta rezerwacja wpłynęła na cały program mojego pobytu w Rzymie.
Muzea Watykańskie są potężne. Ich zwiedzanie może trwać nawet cały dzień. Ja zdecydowałam się przeznaczyć na nie około 2-3 h, co oznaczało, że musiałam wybrać najbardziej uczęszczaną trasę przez główne komnaty. Najważniejszym celem była oczywiście Kaplica Sykstyńska z freskami Michała Anioła. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie Sala Kartograficzna ze wspaniale zdobionym sufitem i malowanymi na ścianach mapami różnych części Włoch. Z dużym zainteresowaniem oglądałam też sale, w których znajdują się freski Rafaela, w tym słynna Szkoła Ateńska. Przed wejściem do Kaplicy Sykstyńskiej znajduje się z kolei obraz Sobieski pod Wiedniem, więc i jakaś polonika podczas zwiedzania została zaliczona.
Sama Kaplica to miejsce, które wprawia w zachwyt. I tym razem miałam szczęście. Z opisów i opowieści byłam przygotowana po prostu na przejście przez pomieszczenie bez zatrzymywania się. Zwykle tłum jest tak wielki, że w zasadzie przepycha idących. A tu niespodzianka. Owszem było tłoczno, ale bez przesady. Można było swobodnie stanąć, a nawet na chwilę usiąść na ławkach pod ścianami i w spokoju podziwiać freski. Zdjęć w tym miejscu robić nie wolno i jest to jedyne takie pomieszczenie w całych Muzeach.
Przechodząc przez kolejne sale muzealne widziałam jak za oknami szalej ulewa. Ściana deszczu lejącego się z nieba. Padało bardzo mocno i w zasadzie bez przerwy. Ale kiedy kończyłam zwiedzanie powoli zaczynało się przecierać. Może nie uspokoiło się całkiem, ale dało się przynajmniej wyjść z budynku. Jak się okazało Muzea stały się całkiem niezłym azylem na przeczekanie najgorszych momentów dnia. Popołudnie, choć pochmurne mogłam jeszcze poświęcić na spacer na Zatybrze.