Timisoara jest malowniczym miastem, położonym w zachodniej Rumunii, u podnóża Karpat Wschodnich. Miałem przyjemność spędzić w nim trochę czasu, dzięki uprzejmości mojego przyjaciela Adama, który udzielił mi wówczas gościny i towarzystwa podczas zwiedzania tego niezwykłego miejsca.
Zaczęło się od baru szybkiej obsługi gdzieś pod jakimś supermarketem, oboje bowiem byliśmy głodni. Zamówiliśmy sobie po porcji mici, czyli małych kiełbasek z mielonego mięsa, prosto z grilla. Częstują nimi w każdej szanującej się jadłodajni. Potem skwapliwie skorzystałem z zaproszenia na piwo, tutejszy browar Timisoreana, jest naprawdę zacny, a niestety nie dociera do Polski. Podczas spaceru odkrywam pierwszą charakterystyczną cechę miasta – jest kolorowo. Chodniki, budynki, mogą być stare i odrapane, ale z reguły zdobią je mniejsze lub większe malowidła bądź graffiti. I to niekiedy całkiem niezłe. A niekiedy też całkiem przaśne. Podobały mi się zwłaszcza pomalowane puby oraz charakterystyczne, pękate tramwaje, swoją drogą jedne z najstarszych w Europie.
Mieszkańcy miasta mają ogromne zamiłowanie do florystyki. Niemal każde wolne miejsce w mieście jest obsadzone malowniczym klombem bądź rabatką. Są też wielkie, widoczne z daleka sekwencje kwiatowe. Na koniec warto przejść się zwłaszcza latem do parku różanego, w którym prezentowane są lokalne odmiany tych pięknych kwiatów, bardzo cenione przez hodowców.
Starówka jest bardzo piękna, ale niestety miejscami mocno zaniedbana. Szkoda, bo wiele budynków ma przebogatą historię. Przez stulecia miasto znajdowało się pod panowaniem, kolejno Węgrów, Turków i Austriaków, których ślady w architekturze pozostały widoczne do dzisiaj. Po I pierwszej wojnie światowej region przyznano Rumunii, która swoje korzenie widzi w Cesarstwie Rzymskim. Na fali romantyzmu postanowili bowiem odrzucić słowiańskie naleciałości i sięgnąć do rzymskich korzeni, czego manifestacją jest między innymi pomnik wilczycy kapitolińskiej w każdym większym mieście. Wygląda to niekiedy bardzo groteskowo, ale taki już urok tego kraju. W kwestii architektury współczesnej dominuje niestety specyficzny folklor, przy którym nawet nasze makabryły wyglądają nawet dość gustownie. Na szczęście jednak takie okazy grzecznie stoją sobie na peryferiach miasta i nikt ich nie wpuszcza do historycznego centrum. Na całe szczęście.
Kultura jest kolejnym mocnym aspektem Timisoary. Podczas mojego pobytu odbywało się mnóstwo festiwali i koncertów w różnym stylu, od muzyki etnograficznej po rocka i bluesa. Mogło to być podyktowane aspiracjami do Światowej Stolicy Kultury, jednak i bez tego w mieście bardzo dużo się dzieje. Podobała mi się stylizowana na hollywoodzką aleja gwiazd umiejscowiona przed filharmonią, na której upamiętniono koncerty takich sław jak Johannes Brahms czy Franz Liszt.
Jeśli ktoś czuje się zmęczony tym zwiedzaniem, zawsze może trochę przypakować w tutejszym światowym centrum fitnessu, gdzie swojego czasu szkolił się między innym nijaki Arnold Schwarzenegger.
Miasto ma również swoje mroczniejsze aspekty. To tutaj bowiem w 1989 r. miały miejsce wydarzenia, które zakończyły się krwawym obaleniem rządów Nicolae Ceausescu. Choć komuniści wysłali na ulicę wojsko i czołgi, to nie zdołali spacyfikować ludności i wkrótce rewolucja rozszerzyła się na cały kraj.
W Timisoarze czułem się doskonale i choć spędziłem tam kilka dni, opuszczałem miasto z dużą dozą niedosytu. Miasto jest wielokulturowe w pozytywnym tego słowa znaczeniu, dlatego czułem się po prostu jak u siebie.