Do Tallina trafiłam trochę przypadkiem. Wypadł po drodze w czasie przelotu zupełnie w inne miejsce, ale skoro i tak już miałam mieć tu przesiadkę, lotnisko blisko miasta, a czasu całkiem sporo, to grzechem byłoby nie skorzystać. W ten sposób lecąc w dwie strony spędziłam w Tallinie prawie półtora dnia i wiem, że kiedyś tu wrócę już na osobny wyjazd z odwiedzeniem kilku miejsc w okolicy.
To, co rzuciło mi się w oczy w pierwszej kolejności, to „niemieckość” zabudowy Starego Miasta. Może to niezbyt naukowe określenie, ale wygląd Rynku i okolic skojarzył mi się z niemieckimi miastami. Nic zresztą dziwnego, bo gdy się wczyta w historię miasta, to jego potęgę w średniowieczu tworzyli w dużym stopniu Niemcy.
Przez wieki Tallin był prężnym ośrodkiem handlowym. Już w X wieku pełnił rolę portu i miejsca wymiany. Ze względu na swoje strategiczne położenie na południowych brzegach Zatoki Fińskiej miasto wielokrotnie było najeżdżane i przechodziło z rąk do rąk. Rządzili tu Finowie i Estowie, Duńczycy i Zakon Kawalerów Mieczowych. W XII wieku odkupili je krzyżacy i stworzyli nowoczesną twierdzę. Zresztą każdy niemal władca pozostawiał tu coś po sobie. Fortyfikacje, port, zabudowę miejską, kościoły. Wszystko to stapiało się w jedną tkankę miejska tworząc miasto o ciekawej strukturze i jednocześnie wielkim bogactwie czerpanym przede wszystkim z handlu morskiego i przynależności do Hanzy. Po okresie panowania krzyżackiego Tallin, nazywany wówczas Rewalem stał się elementem rywalizacji między Rosją, Polską, Danią i Szwecją. W efekcie wojen inflanckich to Szwedzi przejęli kontrolę nad tym rejonem ale już za czasów Piotra I trafił on w ręce Rosji. Stolicą Estonii stał się Tallin po I wojnie światowej i ponownie po rozpadzie Związku Radzieckiego.
Stare Miasto w Tallinie znajduje się na wzgórzu Toompea i składa się z Miasta Dolnego i Górnego. Otoczone jest murami obronnymi najeżonymi bramami, wieżami i basztami. Najbardziej znane z nich to Gruba Małgorzata oraz Brama Morska. Na ścianie tej znalazłam tablicę upamiętniającą polski okręt wojenny ORP „Orzeł”, który podczas wojny był internowany w tutejszym porcie. Dolne Miasto ciągnie się tuż za murami obronnymi. Składa się na nie malownicza plątanina uliczek. Ponad nimi piętrzą się gotyckie kamienice, z których wiele ma późniejsze przebudowane fasady. Spacerując uliczkami ma się czasem wrażenie, że zostało się przeniesionym gdzieś do Niemiec. Taka zabudowa ma oczywiście związek z historią miasta i faktem, że przez wieki jego mieszczaństwo było głownie niemieckie oraz przynależnością do Hanzy. Centralnym miejscem Starego Miasta jest rynek z gotyckim ratuszem. Do najbardziej znanych i najpiękniejszych kamienic należą Dom Wielkiej Gildii, Dom Gildii Świętego Olafa, patrona miasta oraz Dom Bractwa Czarnogłowych. Niemal wszystkie partery w budynkach wokół rynku i na najbliższych ulicach zajmują dziś restauracje i sklepiki z pamiątkami. Jednak ceny w tej okolicy dostosowane są ewidentnie do kieszeni zachodniego turysty. Piwo za 6-8 EUR nieco mnie przeraziło i tym razem nie miałam za bardzo chęci na posiedzenie w którejś ze stylizowanych restauracji. Zjadłam poza centrum, gdzie ceny były bardziej przystępne.
Stare Miasto to nie tylko kamienice ale także kościoły. Jest ich tu kilkanaście i większość z nich pochodzi z okresu średniowiecza. Obecnie znajdują się w rękach protestantów, które to wyznanie dominuje w Estonii. Na szczególną uwagę zasługuje kościół pod wezwaniem świętego Olafa z XVI wieku. Jego 159 metrowa wieża zaliczana była w momencie budowy do najwyższych budynków w całej Europie. Bardzo ciekawa jest też katedra pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny oraz gotyckie kościoły świętego Michała, Mikołaja oraz Świętego Ducha. Zdziwiło mnie, że wstęp do wszystkich świątyń w Tallinie jest płatny i to całkiem sporo bo nie mniej niż 5 EUR każdy.
Powyżej Dolnego Miasta wznosi się dawna twierdza. W jej obrębie stoi bogato zdobiona cerkiew pod wezwaniem Aleksandra Newskiego z XIX wieku, która przez lata była symbolem rosyjskiego panowania. Zabudowa górnej części Starego Miasta nie jest tak zorganizowana jak dolnej. Budynki rozrzucone są tu dość chaotycznie, ale z murów podziwiać można bardzo ładne widoki na rynek i jego najbliższe okolice. Bardzo mocno rzuciła mi się w oczy ta odmienność. To tak jakbym nagle znalazła się w innym mieście. Podobnym, a jednak zupełnie inaczej zorganizowanym. Fascynujące.
Te dwie stosunkowo krótkie wizyty w Tallinie pozwoliły mi z grubsza poznać miasto i nabrać ochoty na więcej. Wiem, że na pewno wrócę żeby poznać lepiej zarówno Tallin jak i inne atrakcje Estonii.