Podróżowanie w 2020 r. nie należało do najłatwiejszych. Duża niepewność, zamkniętych sporo kierunków. Ale za to było więcej czasu na poznawanie Polski. Na wyjazdy krótkie, często bez noclegu, które jednak pozwalały zobaczyć całkiem sporo interesujących miejsc. Zwykle nie starczało czasu, żeby do nich dotrzeć, a teraz stały się atrakcyjną alternatywą dla siedzenia w domu. I tak w pewną słoneczną, majową sobotę trafiliśmy na Roztocze. Ale nie do Roztoczańskiego Parku Narodowego, ale dalej na południe w okolice Tomaszowa Lubelskiego i Suśca.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy w Tomaszowie, gdzie obejrzeliśmy drewniany kościół Zwiastowania NMP. To piękna budowla, która w drewnie naśladuje budownictwo barokowe. W mieście znajduje się też murowana cerkiew z XIX w., a na niewielkim rynku drewniany budynek herbaciarni z czasów zaborów. Bardzo ubolewaliśmy nad jego stanem i tym, że jest cały obwieszony plakatami i banerami. Na szczęście ostatnio przeczytałam informację, że znalazł się inwestor, który chce go doprowadzić do dawnego blasku i zrobić tam kawiarnię oraz punkt informacji turystycznej.
Wizyta w Tomaszowie była krótka i ruszyliśmy w stronę Lubyczy Królewskiej. Naszym celem była niewielka wioska Kniazie i znajdujące się w niej ruiny cerkwi. Pewnie byłaby to jedna z wielu roztoczańskich wiosek o takiej historii i ze starym cerkiewnym cmentarzem, gdyby nie film Zimna Wojna. To właśnie w Kniaziach kręcono jego kluczowe sceny. Do wioski dojeżdża się boczną drogą, która po pewnym czasie staje się szutrem, a następnie piaszczystą wiejską drogą. Nie ma dziur, jest równo, ale jedzie się po piasku. Tak dotarliśmy pod wzgórze, na którym stoi cerkiew św. Paraskewy. Do dziś pozostały z niej ściany, na których dostrzec można pozostałości polichromii. Wokół rozciąga się zarośnięty cmentarz z kamiennymi krzyżami, który nadaje temu miejscu klimatu. Do ruin można wejść bez żadnych opłat, spojrzeć w niebo przez nieistniejącą kopułę, uchwycić resztki dawnych zdobień. Miejsce napawa zadumą i jest fascynujące.
Po obejrzeniu cerkwi ruszyliśmy w nieco bardziej znane roztoczańskie okolice, pod Susiec. Czekał na nas Rezerwat przyrody nad Tanwią i „szumy” czyli progi skalne, po których rzeka toczy z szumem swoje wody. Tu ludzi było mnóstwo. Ciepła pogoda przyciągnęła spragnionych odpoczynku na łonie przyrody. Ruszyliśmy szlakiem z parkingu, najpierw do wodospadu Na Jeleniu, a potem nad Tanew. Piękna pogoda tylko dodała temu miejscu uroku. Szybko płynąca woda połyskiwała w słońcu, zewsząd wylewała się świeża, wiosenna zieleń. Prawie godzinną wycieczkę zakończyliśmy piknikiem.
Ponieważ nad Tanwią ludzi było bardzo dużo pojechaliśmy w miejsce, gdzie spodziewaliśmy się znaleźć więcej spokoju. Zaledwie kilka kilometrów dalej znajduje się Rezerwat Czartowe Pole. Jego główną atrakcją są szumy na rzece Sopot. Podobnie jak Nad Tanwią jest tu ścieżka spacerowa, ale rzeka nie jest tak szeroka. Jest bardziej dziko, ludzi zdecydowanie mniej, a szlak był lekko podniszczony przez niedawne spore opady i wzrost poziomu rzeki. Jednak to, co dla wielu byłoby niedogodnością, nam się podobało. Więcej zarośli, mniej uporządkowania. Tu naprawdę można się było poczuć jak w dzikim zakątku Roztocza. Wśród drzew i krzewów wyrosły przed nami nagle ruiny- stara papiernia, która w XIX w. należała do Zamoyskich. Stoi nad samym brzegiem Sopotu i napędzana była przez jego wody. To kolejny bonus na trasie na Czartowym Polu.
Ponieważ zrobiło się już dość późno, a my musieliśmy wrócić do Lublina na wieczór, ruszyliśmy w drodze powrotnej. Zatrzymaliśmy się jeszcze na moment w Sanktuarium św. Antoniego w Radecznicy, które jest pięknie położone na wzniesieniu nad drogą. Niby nic nadzwyczajnego tego dnia nie zobaczyliśmy, a była to niezwykle przyjemna wycieczka. Przyroda, piękno szumiących po progach skalnych rzek, a do tego kilka niezwykłych zabytków. Warto było wyrwać się na dzień z miasta.