W tym roku zagranicznych opcji wakacyjnych nie było zbyt wiele. Część planów się posypała, inne musiały zostać odłożone na bliżej niesprecyzowaną przyszłość. Ale nie znaczy to, że nie udało się zrealizować żadnego. Słowenia chodziła nam po głowie już dawno i zimą przymierzaliśmy się wstępnie do wakacyjnego wyjazdu. Potem jednak zamknięto granice, turystyka zamarła, a my jakby trochę odpuściliśmy. I nagle pod koniec lipca telefon- słuchaj, bo zgadaliśmy się i 1 sierpnia jedziemy do Słowenii.
Tydzień na wymyślenie trasy, ogarnięcie logistyki. Samochód jest, można jechać. Ekipa niewielka bo czteroosobowa, zaprawiona w licznych wyjazdach przez ostatnie kilka lat. Termin mieliśmy sztywny ze względu na urlopy części jadących więc tylko z niepokojem patrzyliśmy na prognozy pogody.
Głównym celem wyjazdu były Alpy Julijskie i wyjście na Triglav. Jednak początek pobytu już w prognozach pogody wyglądał niezbyt zachęcająco. Przyjechaliśmy w sobotę wieczór, w niedzielę zdążyliśmy jeszcze wyjść na jedną z gór w okolicach Boveca i ruszyło załamanie pogody. Deszcz wygnał nas z gór na wybrzeże, skąd tylko 60 km dzieli od jednej z największych atrakcji Słowenii, Jaskini Postojnej.
Zdaję sobie sprawę, że gdyby nie Covid, to pewnie byśmy tam nie weszli. Normalnie w sezonie wejścia trzeba rezerwować na wiele dni, a czasem tygodni wcześniej. Teraz rezerwację na wejście w poniedziałkowe popołudnie zrobiliśmy w niedzielę wieczorem.
Pod jaskinię dojechaliśmy w akompaniamencie bijących piorunów. Było szaro i ponuro. Już po parkingach widać było jak ograniczony jest ruch w tym sezonie. Zajęty był w zasadzie tylko jeden, najbliższy wejściu. Reszta wielkich placów, miejsc dla autokarów świeciła pustkami.
Zwiedzanie odbywa się w kilkudziesięcioosobowych grupach, z przewodnikiem. Zanim wejdzie się na właściwą trasę czeka na zwiedzających przejazd podziemną kolejką. Ta sama kolejka wywozi pod koniec zwiedzania na powierzchnię. Pod ziemią spędza się ponad 70 min. Trasa jest oświetlona, zabezpieczona i prowadzi po betonowym chodniku. Za to tempo przejścia jest istnie szalone. Na niektórych dłuższych odcinkach trzeba poruszać się naprawdę szybko by nadążyć za grupą. Dopingiem jest fakt, że po kilku minutach od przejścia przewodnika światło w korytarzu gaśnie.
Korytarze Postojnej mają ponad 20 km, a dla turystów udostępniona jest 5,5 km trasa podziemna. Oferuje ona wszystko to, co w jaskiniach najpiękniejsze. Stalaktyty, stalagmity, skalne draperie, makarony i wiele innych forma naciekowych. Korytarze wyrzeźbiła rzeka Pivka, która w tym miejscu płynie pod ziemią.
Atrakcją jaskini jest też odmieniec jaskiniowy nazywany ludzką rybką, płaz występujący jedynie w krasie gór Dynarskich. Można go zobaczyć w specjalnym baseniku pod koniec trasy.
Choć wejście do Postojnej jest bardzo drogie jak na polskie warunki, to według mnie atrakcja jest tych pieniędzy warta. Była to największa i najbardziej bogata w szatę naciekową jaskinia, jaką kiedykolwiek zdarzyło mi się oglądać. Dużym plusem jest to, że w przeciwieństwie do słowackich jaskiń nie trzeba tu płacić za fotografowanie. Ograniczenie w robieniu zdjęć dotyczą tylko odmieńca ludzkiego. Wszelkie formy skalne można fotografować do woli.
Po wyjściu z podziemi zdecydowaliśmy się jeszcze na podjechanie ok. 10 km do Zamku Predjama w dolinie Pivki. Stoi on przytulony do skały, nad kolejną wielopoziomową jaskinią. Wygląda bardzo malowniczo, ale tu nie wchodziliśmy do środka. Poszliśmy tylko na punkt widokowy żeby zobaczyć budowlę z zewnątrz. Był to fajny akcent na zakończenie bardzo atrakcyjnego dnia. Postojna okazała się doskonałym remedium na deszcz i brak warunków w górach.
Ponieważ prognozy zaczęły się poprawiać przenieśliśmy się znów w góry. Triglav czekał.