Nepal – Never Ending Peace And Love – cz. 4

Miałem za sobą już cały trekking po Himalajach. Praktycznie w każdych warunkach atmosferycznych. Oglądałem wschód słońca nad Annapurną oraz kąpałem się w gorących źródłach. Teraz przyszedł czas by wziąć udział w święcie Holi, jednym z najwspanialszych festiwali kolorów na świecie.

Dzień 7 11.03.17 World Peace Pagoda
Po deszczowej nocy przyszedł czas na bardzo słoneczny dzień. Nie sądziłem, że pogoda w Nepalu po raz kolejny może się tak diametralnie zmienić. W Pokharze zrobiło się ciepło i przytulnie, tylko czasem słońce chowało się za chmurami. Pierwszym miejscem które postanowiłem odwiedzić było jezioro Phewa. Miejscem bardzo popularnym wśród turystów i mieszkańców Nepalu, gdyż zachwyca niesamowitymi widokami kolorowych łodzi na tle majestatycznych gór.

Wzdłuż wschodniej części tego jeziora ciągnie się wypoczynkowy obszar. Funkcjonuje tam wiele kawiarń, restauracji i pubów, a na bulwarze kręci się wielu spacerowiczów. Na samym jeziorze znajduje się wyspa, a na niej świątynia Tal Barahi Temple. Tłumy chętnych ustawiają się w długie kolejki aby dostać się tam łodzią.

Wolnym krokiem szedłem wzdłuż Phewy, gdzie dotarłem do wzgórza na którym znajdowała się buddyjska wieżą World Peace Pagoda. Pagoda ta jest symbolem pokoju i pomnikiem Buddy, którą zwiedzający mogą podziwiać jedynie z zewnątrz. Dodatkowo świątynia góruje nad całym miastem, co pozwala podziwiać piękną panoramę okolicy wraz z doliną Pokhary.

Z buddyjskiej pagody poprowadziła mnie ścieżka w stronę głośnej i ruchliwej ulicy miasta. Przy której znajdowała się jaskinia Gupteshwor Mahadev, będąca również podziemną świątynią Śiwy. Do jaskini spada piękny wodospad, który zamienia się w podwodną rzekę. Ze skał wystają stalagmity i stalaktyty, a uroku dodaje jeszcze odgłos kropli, który roznosi się po jaskini.

Na powierzchni, zaraz po drugiej stronie ulicy, na terenie małego parku, znajduje się Davis Falls – wspomniany wcześniej wodospad. Parkowa skarpa jest natomiast idealnym miejscem by zobaczyć jak woda kaskadowo spływa do najdłuższej jaskini w Nepalu.

Po całodniowym spacerze skorzystałem z ulicznej knajpy, skąd skosztowałem krajowej potrawy Momo. Danie będące polskim odpowiednikiem pierogów, tyle, że robione gównie z mięsem bawoła lub kurczaka oraz podawane prawie zawsze na ostro. Często sięgałem do tej potrawy stołując się w Nepalu.

Dzień 8 12.03.17 Festiwal Holi
To był dzień na który czekał cały kraj z niecierpliwością. Miał się właśnie zacząć najpiękniejszy na świecie festiwal kolorów – Holi. Najmłodsi mieszkańcy Nepalu specjalnie na tą okazje wyczekiwali cały rok.

Holi jest świętem hucznie obchodzonym w Nepalu i w Indiach, a wszyscy wokół z tej okazji malują się kolorową farbą. W ostatnich czasach w Polsce podobne festiwale tej tematyki stały się popularne. Jednak w hinduskich krajach ma on duże większe znaczenie gdyż symbolizuje wyższość dobra nad złem. Festiwal odbywa się w marcu w dniu pełni księżyca i oznacza rozpoczęcie wiosny.
Osobiście byłem bardzo ciekawy jak wygląda takie święto w Azji. Jednak z okna mojego pokoju wydawało się, że rytm miasta toczy się zwyczajnie. Zastanawiałem się czy może jednak tradycja festiwalu poniekąd wygasła. Wątpliwości zostały rozwiane gdy do dormitorium wbiegła dziewczyna z twarzą wymalowaną całą paletą kolorów i z entuzjazmem namawia wszystkich do udziału w zabawie.
Okazało się, że wzdłuż głównej drogi Pokhary oraz przy brzegu Phewy można było spotkać wszystkich festiwalowiczów bawiących się w najlepsze. Najmłodsi byli bardzo pomysłowi gdyż korzystali z pistoletów na wodę z domieszką farby koloryzującej. Trochę starsi Nepalczycy często tworzyli grupy i kupowali farbujący proszek z ulicznych straganów, a następnie z uśmiechem na twarzy rozrzucali na mijanych przechodniów, głośno krzycząc „Happy Holi”. Wszyscy bez wyjątku, od najmłodszych do najstarszych, bawili się świetnie. A w szczególności nepalskie dzieciaki, które upodobały sobie za cel młode turystki. Nie raz z zaskoczenia podbiegły do dziewczyn i wsypywali im kolorowy proszek za kołnierz.

Wieczorem, kiedy miasto się uspokoiło, a ja spłukałem z siebie całą kolorową farbę, przyszła pora, aby zobaczyć jak wyglądają ulice po tym święcie. Okazało się, że szare kolory ustąpiły miejsca żywym i ciepłym barwą. Na ulicy spotkać można było pomalowane zwierzęta, a wszyscy chodzili uśmiechnięci i zadowoleni. Zaraz przy promenadzie rozstawiono dużą scenę skąd rozpoczęła się impreza muzyczna. Właśnie tam zebrała się głównie młodzież, która bawiła się jeszcze długo po zachodzie słońca.

Dzień 9 13.03.17 Droga do Chitwan
Wstałem prze świtem by zdążyć na transport.

Do Parku Narodowego Chitwan pojechałem autobusem turystycznym. Transport ten jest chętniej wybierany przez turystów, ze względu na wyższy komfort jazdy oraz bezpośredni kurs do celu. W porównaniu do regularnych odpowiedników jest on za to troszkę droższy.
Kiedy autobus zaczynał zapełniać się podróżnymi, rozpoznałem wśród nich dwóch Portugalczyków z trasy trekkingowej na Poon Hill. Pamiętałem, że ich przewodnik często nie nadążał za nimi, przez to zostali gdzieś w tyle na szlaku. Podczas rozmowy przyznali, że opiekun był im trochę zbędny na tej trasie, bo szlak był bardzo dobrze oznakowany. Zaraz po górach mieli wybrać się do nepalskiej dżungli podobnie jak ja, dlatego też znaleźliśmy się w tym samym autobusie.
Gdy w pojeździe zapełniły się wszystkie wolne miejsca ruszyliśmy do miasteczka Sauraha, zatrzymując się po drodze, raz czy dwa, na posiłek. Podczas podróży autobusem kolejny raz doświadczyłem, że drogi w Nepalu nie są najlepszej jakości. Częstotliwość występowania dziur na jezdni nie pozwalał na przymrużenie oka chociażby na chwilę.

W momencie kiedy dojechaliśmy do miasteczka leżącego przy granicy parku, wszyscy pasażerowie zostali wysadzeni gdzieś między polami uprawnymi. Na miejscu byli tylko kierownicy pensjonatów czekający już na przyjezdnych. Ja nie miałem żadnej rezerwacji, ale skorzystałem z pierwszej lepszej propozycji noclegu. Zapakowałem się na skrzynię ładunkową za kabiną pasażerską jeepa i z całym moim bagażem pojechaliśmy w stronę pensjonatu leżącego zaraz obok parku.

Po zakwaterowaniu zająłem się zorganizowaniem biletów do Parku Narodowego Chitwan. Cena za bilet wstępu do parku była stała, ale dodatkowo potrzebni mi byli przewodnicy. Pozostawała więc kwestia wynajęcia dwóch opiekunów, a w tym miejscu trzeba było wykazać się umiejętnością dobrego targowania. Przejrzałem ofertę 5 różnych biur, nim wreszcie otrzymałem cenę którą byłem w stanie zaakceptować. Przewodnik poinstruował mnie bym dnia następnego był przygotowany na 12 godziny marsz po dżungli oraz posiadał przy sobie zapas wody wraz z prowiantem. Po załatwieniu wszystkich formalności mogłem sobie pozwolić na krótki spacer po miasteczku. Jednak wiedząc, że kolejnego dnia czeka mnie długa wędrówka, musiałem położyć się wcześniej spać aby być wypoczęty.