Na ferratach Dolomitów Brenty

Pierwszy wyjazd w Dolomity Brenty, który na skutek załamania się pogody i opadu śniegu tylko pobudził nasze apetyty na ferraty. Wtedy dało się chodzić tylko zwykłymi szlakami. Wyżej, na skałach wisiały sople, a zabezpieczenia były albo zasypane albo zalodzone. W sumie nie wiem co gorsze… A niebezpieczeństwo bardzo duże. Nie pozostało więc nic innego jak pojechać ponownie, tym razem w środku lat i w nieco większym składzie.

I tak w sierpniu znaleźliśmy się w Dolomitach Brenty. Tym razem start od południa, od schroniska Agostini. Już na wstępie okazało się, że latem owszem warunki do chodzenia po ferratach są znacznie lepsze, ale widoczność o wiele gorsza. W zasadzie w ciągu całego wyjazdu nie mieliśmy ani jednego w pełni pogodnego dnia. Nawet jeśli zdarzało się kilka godzin ze słońcem, to od razu pojawiały się mgły i chmury. To akurat dość normalne w tamtym rejonie bo wilgotne powietrze znad Jeziora Garda przemieszcza się w stronę gór i tam zawisa. Stąd też w lecie wychodzi się bardzo wcześnie, nawet ok. 6 rano by wczesnym popołudniem być już w schronisku. Chmury znad jeziora potrafią bowiem przemienić się w całkiem solidną burzę, która na łańcuchach i skałach nie jest najlepszą wiadomością.

I taki był ten prawie tydzień chodzenia po Dolomitach. Z przebłyskami pięknych widoków, a jednocześnie osnuty tajemniczością mgieł. Z pojawiającym się widmem Brockenu i niknącymi w chmurach drabinami. Ale to też miało swój urok.

Przeszliśmy w zasadzie wszystkie najważniejsze ferraty w tej części Dolomitów, w tym słynną Bochette Centrale. Niektóre fragmenty były bardzo wymagające, inne można było w zasadzie przejść bez zabezpieczeń. Między schroniskami, na ciężko przemieszczaliśmy się zwykłymi szlakami, a dopiero na lekko wychodziliśmy na ferraty. To pozwoliło na trochę odpoczynku, ale też dostarczyło sporo wrażeń. Bo przejście przez zaśnieżoną przełęcz Tuckett, z której w zasadzie bardziej wypadałoby zjechać na nartach do schroniska niż schodzić całkiem skutecznie podniosło adrenalinę.

Ferraty są stosunkowo bezpieczną formą, od której można zacząć przygodę z bardziej zaawansowaną turystyką górską. Idzie się w uprzęży, przypiętym lonżą do elementów zabezpieczających. Ale nawet tu można już mieć wyobrażenie o doznaniach wspinaczkowych. Często trasy biegną po wąskich skalnych półkach, pod którymi jest kilkadziesiąt metrów przepaści. Trzeba wspinać się po klamrach, drabinkach, które bywają przewieszone. Na pewno nie jest to dobre miejsce dla osób z lękiem wysokości bo spanikowanie na pionowej ścianie skalnej może zakończyć się wypadkiem.Te kilka dni na ferratach pozwoliło mi lepiej oceniać swoje możliwości. Bo siłę trzeba mieć zarówno po to by wyjść, jak i bezpiecznie wrócić.

Dolomity Brenty to teren, gdzie w zasadzie jedyną możliwością noclegu są schroniska. Tylko w dwóch miejscach znajdują się pola namiotowe, ale są one tak umiejscowione, że nie nadają się na bazy do chodzenia po ferratach. Za dużo czasu zajęłoby podchodzenie do nich. My z powodu niezbyt skonkretyzowanego planu zastosowaliśmy metodę „pójdziemy i zobaczymy co będzie”. I rezerwację mieliśmy zrobioną tylko na pierwszym noclegu. Okazało się, że ludzi jest mnóstwo, ale szczęście uśmiechało się do nas cały czas. A to ktoś zrezygnował, a to nie przyszedł na nocleg. W efekcie wszystkie noce spędziliśmy w schroniskowych łóżkach, a nie na glebie w jadalni, co w Dolomitach nie jest zbyt rozpowszechnione. jest to raczej nocleg awaryjny i ratunkowy niż standard. Niemniej udało się i pod tym względem także wspomnienia pozostały nam bardzo dobre.

A jak ten wyjazd oceniam i pamiętam? Świetnie. Mimo w zasadzie braku widoków. Ale nie po nie jechaliśmy tylko po to by pochodzić po ferratach. Na pewno mogło być piękniej bo to piękno widzieliśmy podczas wcześniejszego wyjazdu, ale wtedy nie dało się chodzić w taki sposób. Ostatecznie więc z całą odpowiedzialnością polecam każdemu, kto chce spróbować swoich sił w bardziej zaawansowanej turystyce.

 


Booking.com