Peloponez, jeden ze słabiej poznanych przez turystów regionów Grecji kryje w sobie wiele niespotykanych, wspaniałych miejsc. Jednym z nich jest Monemvasia, cudowne, zabytkowe miasteczko położone na zboczach skały, która w IV w. p. n.e. „odłamała” się od głównej części lądu. Niegdyś gęsto zaludnione, czerpiące olbrzymie zyski z handlu winem, dziś jest jednym z najbardziej niezwykłych zabytków Peloponezu. Nie mogło go zabraknąć na mojej trasie przez ten półwysep.
W 375 r. p.n.e. trzęsienie ziemi, które nawiedziło Peloponez spowodowało odłamanie się od brzegu potężnej skały. Do VI w. n.e. była ona wyspą, ale Bizantyjczycy, którzy opanowali wówczas te tereny docenili właściwości obronne tego miejsca i połączyli je groblą ze stałym lądem. Aż do XIII w. była to jedna z ich twierdz oraz ważny port morski, a także siedziba piratów, którzy wyprawiali się stąd na wyprawy. Po Bizantyjczykach twierdze przejęli Frankowie, a gdy cały Peloponez zajmowany był przez Turków Monemvasia pozostała miastem wolnym, pod opieką Konstantynopola i Wenecji. Ten stan trwał aż do 1540 r., gdy miasto ostatecznie weszło w skład Imperium Osmańskiego. Wydarzenie to zapoczątkowało powolny upadek miasta i utratę jego znaczenia jako portu.
A dziś? Dziś Monemvasia to przede wszystkim atrakcja turystyczna. Skała, na której stoi widoczna jest z daleka. Miasto jest przytulone do jej zboczy, wydłużone i wąskie. Otaczają je mury obronne. Są tak naprawdę dwie Monemvasie- górna i dolna. Górna, całkowicie wyludniona jest dziś tylko zbiorem powoli niszczejących, ale jakże malowniczych domów. Życie toczy się w najniższej części, w wąskich uliczkach i na placach. Stałych mieszkańców jest tu kilkudziesięciu, bo i miejsce do mieszkania nie jest najwygodniejsze. Jedna brama, wąskie ulice, zakaz ruchu samochodowego. Do tego przed bramami także bardzo mało miejsca na pozostawienie samochodów. Wielu mieszkańców musi je trzymać po drugiej stronie grobli. No i domy, zabytkowe, nie do końca przystosowane do dzisiejszych standardów. Za to niezwykle klimatyczne jako hoteliki i pensjonaty. Tych jest tu naprawdę wiele i wszystkie przyciągają pięknym, tradycyjnym wyglądem. Są też niewielkie tawerny i sklepiki z pamiątkami.
Monemvasia mnie urzekła. Nie ma tu jakichś spektakularnych zabytków, które od razu rzucałyby na kolana. Przy rynku stoi XIII wieczny, przebudowany w XVI w. kościół Chrystusa Pojmanego, a dalej w pobliżu kolejnego placu kościoły św. Mikołaja i Matki Bożej. Są dość ascetyczne, ze skromnymi, ale pięknymi dekoracjami. Wokół nich kamienne domy kryte dachówką tworzą labirynt uliczek. Całość otaczają mury, na które można się wdrapać. Na końcu w murze znajduje się mała furtka. Można nią wyjść na ścieżkę i podnóży skały prowadzącą do latarni morskiej. Można powiedzieć, i to tyle? Niby tak. Ale Monemvasia to nie tylko domy i kościoły. To także niezwykły klimat. Stukot kroków na bruku, zapachy wydobywające się z kawiarń i restauracji. To miasteczko, które odkrywa się tak, jak smakuje się pyszny posiłek. Po troszkę i bez pośpiechu.
Oczywiście nie można też odpuścić górnego miasta. Opuszczone, częściowo zrujnowane, ale fascynujące. Tyle, że wspinaczka do niego jest dość męcząca. Warto zaplanować ją rano lub wieczorem, a nie w pełnym słońcu. Nie ma tu żadnej osłony przed jego promieniami. Albo zdecydować się na wizytę na Peloponezie poza sezonem. Wiosną jest tu równie pięknie, a upały nie doskwierają aż tak bardzo. Niezależnie kiedy, uważam, że Monemvasia musi się znaleźć na trasie każdego, kto chce poznać Peloponez.