Marrakesz, jak prawdopodobnie całe Maroko, zmienia się bardzo dynamicznie. Kilka lat temu, gdy byłam tam po raz pierwszy, dalekobieżne taksówki, tzw. „grandes taxi”, były prawie w stu procentach starymi mercedesami, do których upychano – oprócz kierowcy – dwie osoby na przednie siedzenie i cztery na tylne w taki sposób, że pasażerowie wylewali się przez okna. Obecnie na postojach grandes taxi mercedesy są już rzadkością, królują dziś na nich Dacie Lodgy, w których podróż jest o wiele bardziej komfortowa.
Zaskoczeniem podczas drugiego pobytu w Marrakeszu był też dla mnie względny spokój panujący na centralnym placu Dżemaa el-Fna. Zapamiętałam go jako harmider i ciągłe oganianie się od sprzedawców i naganiaczy. Tymczasem w ciągu kwadransa spędzonego w jego najruchliwszej części, z wszelkimi atrybutami pozwalającymi ze stuprocentową pewnością rozpoznać we mnie turystkę, nikt nie próbował mi nic sprzedać; nikt nawet do mnie nie podszedł. Zdecydowanie nie tego się spodziewałam.
Przybyliśmy do Marrakeszu późnym popołudniem, bez zarezerwowanego miejsca noclegowego, naiwnie sądząc, że przecież ktoś nas złowi na placu. Nic takiego się nie stało. Nawet naganiacze restauracji nie wysilali się za bardzo, by zachęcić nas do wstąpienia do ich lokalu. W jednej z przyplacowych knajp postanowiliśmy zapytać kelnera, czy nie poleciłby nam jakiegoś hotelu na jedną noc. Byłam przekonana, że będziemy dla niego darem od losu; że od razu bez namysłu wskaże nam lokum i osobiście doń zaprowadzi, by zgarnąć za nas prowizję. Kelner tymczasem wydawał się być całkowicie zaskoczony pytaniem. Owszem, wskazał nam hotel nieopodal, nawet zaprowadził do niego, lecz porzucił nas u wejścia, nie pokazując się hotelarzowi.
Miejsce okazało się być tyleż tanie, co obskurne i zupełnie nieturystyczne. Byliśmy tam jedynymi zagranicznymi gośćmi. Jako że nie potrzeba nam luksusów, z wdzięcznością przyjęliśmy ten niedrogi dach nad głową, który na tę noc zesłał nam los. Mimo ewidentnej brzydoty tego miejsca, nie napotkaliśmy niedogodności, które w wielu tanich hostelach w Marrakeszu są na porządku dziennym: pluskiew. Hotel był brzydki, ale czysty i miał doskonałą lokalizację.
Następną noc postanowiliśmy spędzić w jednym z riadów, o których czytaliśmy przed podróżą do Maroka. Są to hotele w dawnych rezydencjach, zwykle o bogatym wystroju i z centralnym dziedzińcem. Warto jednak nocleg w riadzie przygotować z wyprzedzeniem i zarezerwować go wcześniej przez Internet. My, zuchwali i żądni przygód, udaliśmy się tam z buta, oczekując, że na pewno w którymś z nich znajdzie się dla nas miejsce i bez rezerwacji uda nam się wynegocjować lepszą cenę. Nasze założenia okazały się całkowicie błędne. Riady jako nieco wyższa półka noclegowa praktycznie w ogóle nie przyjmują gości z ulicy. Dodatkowo przy wejściu do dystryktu riadów siedzi ochroniarz, który pilnuje, aby w okolicy nie kręcili się naganiacze czy nieuczciwi przewodnicy, żądający zapłaty za wskazanie drogi. Znaleźliśmy nocleg, jednak nie było to ani łatwe, ani tanie, ani wygodne.
Sam plac Dżemaa el-Fna z górującym ponad nim potężnym minaretem nadal tętni życiem, jednak zauważyłam, że atrakcje typu tańczące małpy czy zaklinacze węży przyciągają głównie lokalnych czy też regionalnych turystów. Może przestała już nas – podróżnych z Zachodu – pociągać tania egzotyka, niejednokrotnie wątpliwa etycznie. Nie ma co wyciągać daleko idących wniosków z pobieżnych obserwacji, jednak jeśli rzeczywiście świadomość podróżnicza wzrasta, należy się tylko cieszyć.
Przy placu znajduje się oczywiście suk, czyli targowisko, gdzie można nabyć najróżniejsze pamiątki po nadal dość przystępnych cenach. Mnie natomiast bardziej cieszyło jedzenie dostępne na bazarze oraz na placu: świeżo wyciskane soki z pomarańczy, grejpfrutów i granatów, mandarynki i opuncje, słodkie ciastka niespotykane (jeszcze) w naszej części Europy i tanie knajpki z przepysznym tażinem i gęstą zupą harira z soczewicy i cieciorki. Zawiedzie się jednak ten, kto do obiadu zapragnąłby lampki wina: w Maroku obowiązuje prohibicja i spożywanie alkoholu dozwolone jest tylko w niektórych hotelach.
Na herbatkę marokańską (zieloną z dużą ilością mięty) warto udać się do jednego z lokali z tarasem. Za obsługę na tarasie zapłacimy odrobinę więcej, ale widok na plac zdecydowanie jest tego wart.