Czeski Raj z góry i spod ziemi

Czeski Raj to niewielki obszar znajdujący się mniej więcej między Turnovem a Jicinem, niedaleko Liberca. Niskie, sięgające do około 800 m n.p.m. wzniesienia, których zbocza i grzbiety kryją niezwykłe formacje skalne. Jest ich tu kilka, oddalonych od siebie maksymalnie do 40 min jazdy samochodem. W tym roku stał się celem mojego krótkiego wakacyjnego wypadu.

Po przejściu najbardziej znanych skalnych miast Prahovskiego, Hruboskalskiego oraz okolic Nowych Skał k. Turnova poświęciłyśmy dzień na szukanie małych smaczków i mniej znanych atrakcji okolicy. Pogoda się zepsuła, zapowiadali deszcz więc wybrałyśmy spacer na Górę Tabor oraz zwiedzanie Jaskiń Bożkowskich. Oprócz tego na naszej trasie, trochę przypadkiem znalazło się miasto Żelezny Brod, które, co zaskakujące okazało się mieć fajny klimat i bardzo ciekawe muzeum.

Od kilku dni prognozy mówiły jasno. Sobota to ostatni dzień ładnej pogody. W niedzielę popołudniu nadejdzie armagedon z burzami, gradem i silnym wiatrem. Pod tę prognozę układałyśmy więc plany. Ładne dni- skalne miasta, a na niedzielę to, co można zobaczyć bez przebywania na zewnątrz. Ranek miał być jeszcze ładny więc szukając jakiegoś miejsca na krótką wycieczkę trafiłyśmy na Górę Tabor niedaleko Jicina. Na szczycie znajduje się zabytkowy kościół i schronisko z wieżą widokową.

Tabor jest górą o wysokości niespełna 700 m n.p.m., która wznosi się samotnie nad miejscowością Chlum. Jej nazwa pochodzi z czasów wojen husyckich, kiedy znajdował się tu jeden z ich obozów. Na szczycie stoi zabytkowy, barokowy kościół pielgrzymkowy. Jest tu także schronisko turystyczne. Na szczyt ruszyłyśmy z miejscowości Kosov, gdzie można zostawić samochód. Wygodna, gruntowa droga prowadziła cały czas lasem. Na wzniesienie wyszłyśmy w niecałą godzinę i skierowałyśmy się przede wszystkim na wieżę widokową. Wstęp jest płatny, ale 20 koron czyli ok. 3,5 zł to nie majątek więc weszłyśmy. Widok jest naprawdę rozległy, ale niestety widać już było symptomy zbliżającej się zmiany pogody. Okolica była przymglona, widoczność nienajlepsza. Do tego coraz większa duchota powodowała, że wszystkiego się odechciewało.

Na powrót do samochodu wybrałyśmy inną drogę, prowadzącą trawersem wzniesienia. Prowadziła w większości przez las, ale w pewnym momencie wyszłyśmy na polankę. Stała tu dość niska, neogotycka wieża widokowa- Allainova Vez. Jak przeczytałyśmy zbudowana w XIX w. na pamiątkę syna miejscowego magnata, który zginął w tragicznych okolicznościach. Otaczająca ją polana ze strumykiem otoczona była starymi drzewami. Miejsce było niezwykle urokliwe. Przy szlaku minęłyśmy też ukryte wśród drzew niewielkie, sztuczne jeziorko. Jego otoczenie było bardzo urokliwe.

Po powrocie do samochodu zdecydowałyśmy się wstąpić jeszcze na chwilę do Jicina na kawę i jakieś ciastko. Ale ponieważ już poprzedniego dnia zwiedzałyśmy miasteczko bardziej dokładnie, to nie zajęło nam to dużo czasu. Niemniej tuż przed wyjazdem zaczęło padać. Uznałyśmy więc, że czas uderzyć do Bożkowskich Jaskiń Dolomitowych.

Znajdują się one za Turnovem i należą do najpiękniejszych w Czechach. Podziemny świat z licznymi naciekami, zapadliskami i jeziorkami jest pięknie podświetlony. Podziemia zwiedzałyśmy w niewielkiej grupie z przewodnikiem, ale dostałyśmy też audioprzewodnik po polsku w cenie biletu. Lubię zwiedzanie jaskiń i choć Bożkowskie nie dorównują słoweńskiej Postojnej czy słowackiej Jaskini Swobody, to i tak spacer był piękny. Szczególnie podobało mi się podziemne jezioro, które umiejętnie podświetlone ma niesamowity kolor. Przyjeżdżając do Jaskiń Bożkowskich trzeba się liczyć z krótkim spacerem do wejścia- parking znajduje się w odległości ok. 1 km od jaskini, po drugiej stronie drogi.

Po wyjściu z jaskini okazało się, że deszcz ustał, ale nadal było duszno. Poza tym pora zrobiła się odpowiednia na poszukiwanie miejsca na obiad. Uznałyśmy, że najpewniej znajdziemy coś w miasteczku Zelezny Brod, przez który i tak musimy przejechać. Zawód był więc srogi bo w niedzielę zamknięte były dwie gospody, a innych miejsc na obiad nie udało nam się w centrum wypatrzeć. Okazało się, że miasteczko to fascynująca mieszanka- z jednej strony typowa zabudowa poprzemysłowa i plomby z czasów istnienia Czechosłowacji, z drugiej wciśnięte między nie malownicze stare domy. Mieszanka na medal. W oczy rzucił nam się baner reklamujący miejscowe Muzeum Etnograficzne. Uznałyśmy, że warto podejść te 600 m i zobaczyć co to takiego.

Muzeum mieści się w drewnianym, najstarszym domu w mieście. Jest on wyremontowany, ale bardzo „swojski”. Nie przypomina skansenu, a wnętrza są dalekie od nowości. Zbiory bardzo bogate i fascynujące. Oglądałyśmy je z prawdziwym zaciekawienie. Najlepsze jednak czekało na strychu, gdzie zgromadzono robione ręcznie szopki z rzeźbionymi figurkami. Szopki zamknięte są w przeszklonych skrzyniach – każda rodzina zbierała taką przez całe życie. Na ślub dostawali pierwsze 2 figurki, a potem dokupywali kolejne. Muzeum jest chyba niezbyt często odwiedzane bo pani, która się nim opiekuje najchętniej by nam pokazała wszystko. Uruchomiła nawet katarynkę z ruchomymi figurkami.

Gdy wyszłyśmy na zewnątrz okazało się, że chmury się rozeszły i pojawiło się słońce. Cóż, prognozy nie zawsze są prawdziwe. Ruszyłyśmy w stronę kempingu w Rovensku pod Troskimi, który był naszą bazą w Czeskim Raju. Po drodze znalazłyśmy jeszcze zajazd na obiad i bez deszczu dotarłyśmy na kemping. Pogoda jednak nie odpuściła i ulewa nadeszła wieczorem. Była tak mocna, że aż woda wlała się przez okienko do domku. To był ostateczny znak, że czas kończyć wyjazd i wracać do domu.