Kiedy po raz pierwszy odwiedziłem Brukselę, mocno się zdziwiłem. Jak na stolicę 11-milionowego kraju jest bowiem szokująco mała. Liczba ludności to zaledwie ok. 177 tysięcy mieszkańców, czyli mniej nawet od naszego Rzeszowa. Jest więc jedną z najmniejszych stolic europejskich. Nie przeszkadza to jednak je być siedzibą najważniejszych instytucji Unii Europejskiej, NATO i pewnie jeszcze wielu innych pomniejszych organizacji. Czasami jak widać wielkość nie ma znaczenia. Podobnie ma się sprawa pod względem atrakcji jakie miasto ma do zaoferowania – tych bowiem jest bez liku.
Gdy już przebrniemy przez niezbyt atrakcyjne, socrealistyczne przedmieścia naszym oczom ukaże się bardzo ładna i zadbana starówka. Idąc ulicami można napotkać chyba wszystkie możliwe style architektoniczne od gotyku po secesję. I to w najwyższej klasy wydaniu. Nie brakuje też malowniczych budowli sakralnych. Natrafimy również na całkiem liczne polskie akcenty, ale te już najlepiej wyłapać samemu. Imponujące wrażenie robi zwłaszcza ratusz z olbrzymią wieżą. Znajdujący się przed nim Wielki Plac (czyli rynek) jest jednym z głównych punktów orientacyjnych miasta. Mimo dużych zniszczeń wojennych otaczające go budowle zostały odbudowane i nadal zachwycają. Od wielu lat corocznie w sierpniu układa się na nim ogromny kwiatowy dywan. Niestety nie miałem okazji zobaczyć tego na własne oczy. Cały plac został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Nieopodal znajduje się również pasaż św. Huberta, jeden z tutejszych cudów architektonicznych z połowy XIX w., nie miał już takiego szczęścia, bo na swoją akceptację czeka już od 2008 r. Mimo tak zacnego towarzystwa, głównym obiektem westchnień milionów turystów z całego świata jest mały sikający chłopiec, z pomnika. Na żywo jest jeszcze mniejszy niż może wydawać się na zdjęciach i zwykle otacza go wieniec tłumu, pstrykający migawkami setek aparatów. Stosunkowo rzadko można zobaczyć go gołego bo od paru lat zaczęto przebierać go w tradycyjne stroje z różnych krajów. Kiedy go odwiedzałem miał akurat na sobie strój rodem z Hong-Kongu. Pod koniec lat 90-tych ubiegłego stulecia, w ramach równouprawnienia dołożono w okolicy pomnik sikającej dzieweczki, jednak ta jakoś nie cieszy się popularnością. Zresztą ulokowano ją tak, że nie udało mi się jej nawet odnaleźć, choć usilnie się starłem. Może po prostu nie lubi podglądaczy.
Warto również odwiedzić przynajmniej kilka z tutejszych muzeów. Mi udało się zwiedzić The Royal Museums of Fine Arts of Belgium, którego potoczna nazwa to muzeum Magritte’a. W jego zbiorach znajduje się bowiem największa na świecie kolekcja prac tego niezwykłego, surrealistycznego artysty. Nawet jeśli ktoś nie kojarzy tego pana z nazwiska, to po obejrzeniu kilku jego prac na pewno skojarzy charakterystyczne dla niego motywy (choćby pana w meloniku z jabłkiem na twarzy), powielane współcześnie przez pop-kulturę. A skoro już jesteśmy w temacie kultury popularnej to warto wspomnieć, że właśnie tutaj żył i tworzył jeden z wybitniejszych twórców belgijskiego komiksu – Georges Prosper Remi (a.k.a. Hergé) autor „Przygód Tintina”. Na ulicach można spotkać graffiti i murale poświęcone bohaterom tej serii.
Będąc w Brukseli nie sposób nie trafić do gmachu Parlamentu Europejskiego. Wspominam o nim jednak wyłącznie z kronikarskiego obowiązku, bo polityka to niezbyt strawna dla mnie atrakcja. Jak na małe miasto, nie większe od Rzeszowa jest tu naprawdę sporo do zobaczenia. Z pewnością warto zatrzymać się na dłużej.