Przemierzając bezkresne i niemal bezludne połacie Podlasia, ostatnią rzeczą jaką można sobie wyobrazić jest kwitnąca metropolia. Od ładnych kilku lat, dziesiąte co do wielkości miasto w Polsce przeżywa wyraźny rozkwit oraz tętni życiem. Mogłem to zaobserwować odwiedzając to niezwykłe miasto w kilkukmiesięcznych odstępach czasu.
Pod względem urbanistycznym mamy tu niezły bajzel. W centum miasta znajduje się park, rynek (zwany tu Rynkiem Kościuszki) leży gdzieś z boku, a ratusz nigdy nie był ratuszem (jest w nim obecnie muzeum). Od tego wszystkiego dworzec PKS/PKP leży jakieś trzy kilometry. Wszystko jest posiekane długimi, nieregularnie ułożonymi i krętymi alejami.
Mimo to poruszanie się po mieście jest całkiem przyjemne. Zwłascza dla rowerzystów. System w większości zbudowanych niezależnie od dróg ścieżek rowerowych sprawdza się tu znakomicie i pozwala bezkolizyjnie pokonywać spore odległości. Do tego ścieżki robione są z asfaltu co jest zawsze godne pochwały. Architektura miasta jest pełna kontrastów. Na pierwszy plan wychodzą nowoczesne, wysokie budynki, jednak w ich cieniu wciąż można napotkać, charaterystyczne dla podlasia domki drewniane. Niestety w dużej mierze są one zaniedbane, a utworzenie szlaku architektury drewnianej, nie wpłynęło na ich renowację. Ot kolejny raz kasy starczyło tylko na tabliczki. Szkoda, bo to ważny element historii miasta który w końcu może zniknąć bezpowrotnie.
Dużo lepiej prezentuje się wspomniany wcześniej rynek i pełne orginalnych niekiedy pomników parki. Tutaj jest już czysto, schludnie i pachnąco. Przede wszystkim ładnie. Prawie z każdego miejsca można wycisnąć dobre zdjęcie. Zwłaszcza wiosną i latem. Miasto od zawsze stanowiło wielki tygiel kulturowy, gdzie mieszała się ludność, polska, litewska, białoruska, żydzi, a nawet tatarzy. Władze starają się upamiętniać zachowane pozostałości. Istnieją wytyczone szlaki tematyczne. Nawet nieciekawe zazwyczaj nowoczesne zabudowania mają tutaj do zaoferowania zdobione niezwykłymi muralami elewacje. Te ostatnie nie tak całkiem dawno rozsławiły miasto i choć nie ma jeszcze żadnych szlaków z nimi związanych, to nic nie stoi na przeszkodzie by odkrywać je samodzielnie. Muzeów jest sporo, a te które miałem okazję odwiedzić były interesujące i bogato wyposażone. Zwróciło moją uwagę zwłaszcza Muzeum Historii Medycyny. Znajduje się ono w ogromnym (a do tego pięknie odnowionym) pałacu Branieckich, gdzie również mieści się znany Uniwersytet Medyczny. Choć muszę ostrzec, że do niektórych eksponatów trzeba mieć mocne nerwy, zwłaszcza do zanurzonych w formalinie prepartów rozmaitch patologii i schorzeń.
Dzięki remontowi linii kolejowej do Warszawy, Białystok zyskał w miarę szybkie połączenie z resztą kraju. Dojechać można nawet bezpośrednim pociągiem z Wrocławia i to szybciej niż np. do Rzeszowa. Oprócz tego można też kontynuować podróż dalej na północ – co jakiś czas uruchamiane są pociągi do Litwy, wprowadzono też ruch bezwizowy do Grodna na Białorusi. Wszystko to czyni z Białegostoku świetną bazę wypadową. Zwłaszcza że noclegi potrafią być naprawdę tanie. Gastronomii nie muszę nikomu polecać, bo dla samego jadła warto tu przyjechać. Jednak nawet jeśli ktoś jakimś cudem nie przepada za wschodnią kuchnią, to w licznych restauracjach na pewno znajdzie coś dla siebie. Do tego polecam sięgnąć do lokalnych browarów. Choć miasto kojarzone jest obecnie z browarem Dojlidy, który mocno podupadł jakościowo przez komercjalizację, to nie brak na szczęcie lokalnych specjałów. Godny polecenia jest lokal o nazwie Multibrowar, gdzie oprócz dobrego napitku można równie dobrze pojeść.