W zeszłym roku postanowiłam zobaczyć jak zmienił się Belfast. Poprzednio byłam w tym mieście w 2005 roku i zapamiętałam jako fascynujące, ale niezbyt atrakcyjne dla przeciętnego turysty. Mnie ze względu na zainteresowanie tematyką konfliktu w Irlandii Północnej wciągnęło. Wróciłam po ponad 10 latach, żeby zobaczyć czy moje wspomnienia się nie zatarły za bardzo i przede wszystkim co dały temu miejscu lata spokoju, którego wcześniej tak bardzo brakowało.
Belfast jaki pamiętam był szary i smutny. Nieduże miasto z upadłą stocznią, zarastającymi chaszczami terenami poprzemysłowymi, niezbyt ciekawą zabudową i wrzuconymi między to wszystko budowlami głównie z przełomu XIX i XX w. Ale mnie fascynował ze względu na swój podział, na bardzo skomplikowaną dla osób z zewnątrz hierarchię społeczną. Dzielnice protestanckie i katolickie odgrodzone od siebie murem, mnóstwo murali o tematyce politycznej i militarnej, to wszystko tworzyło klimat, jakiego nie doświadczyłam nigdzie indziej.
Jak wyglądał Belfast AD 2018? Zdecydowanie bardziej kolorowo i nowocześnie. Widać, że lata pokoju po podpisaniu w 1998 r. porozumień wielkopiątkowych między republikanami i unionistami spowodowały, że miasto, podobnie jak i cały region zaczęły się rozwijać. Pierwsze zdziwienie: doki i tereny dawnej stoczni. Pamiętałam je jako zarastający krzakami nieużytek z ruinami magazynów oraz górującymi nad nim dwoma dźwigami. Dźwigi Dawid i Goliat pozostały i są dziś symbolem Belfastu. Za to w dokach stanęły nowoczesne biurowce, pojawiły się tereny spacerowe i przede wszystkim zbudowano tu największą dumę miasta, Centrum Titanic. Dlaczego akurat tutaj? Z prostej przyczyny. Titanica zbudowano w stoczni w Belfaście i tutaj go zwodowano. Jest to jak dla mnie jeden z lepszych przykładów tego, jak z jednego zdania zrobić atrakcję turystyczną, która przyciąga prawdziwe tłumy. Nowoczesny budynek wyglądający jak zwielokrotnione kadłuby statku mieści w sobie interaktywne wystawy, które pokazują historię jednego z najbardziej znanych statków świata. Doki są doskonałym miejscem na spacer, zarówno w dzień, jak i wieczorem. W okolicy można też zobaczyć sporo nowoczesnych rzeźb miejskich, w tym ogromną rybę wykonaną z ceramicznych płytek czy kobiecą postać rozpościerającą nad wodą ogromne koło. W przemieszczaniu się pomagają mostki i śluzy, a tym jedna zabytkowa zbudowana na przełomie XIX i XX w.
Drugim miejscem, gdzie skierowałam się w Belfaście było jego centrum. Kiedyś nieco zapuszczone, obecnie staje się naprawdę bardzo fajnym miejscem na spacer czy spędzenie czasu w jednym z wielu pubów. Najbardziej znany z nich to mający już ponad 100 letnią historię Crow Liquor Saloon, urządzony w stylu wiktoriańskim. Ale i sąsiednie ulice mają bardzo przyjazną atmosferę. Główny deptak połączony jest z okolicznymi ulicami wąskimi przejściami nazywanymi Entries. Tworzą one klimatyczne zaułki, w których kryją się puby i bary. Spacerując po centrum nie sposób oczywiście nie zauważyć wielkiego, neoklsycystycznego budynku Ratusza z pomnikiem królowe Wiktorii. Jest on na pewno najbardziej okazałą budowlą w centrum. Nie udało mi się tym razem z braku czasu pojechać do Stormnot czyli położonego pod Belfastem pałacu, w którym rezyduje parlament Irlandii Północnej.
Tym, co mnie szczególnie uderzyło podczas pierwszego pobytu w Belfaście był niepisany podział miasta na część republikańską i unionistyczną. Wtedy wspomnienie o wojnie domowej było jeszcze całkiem świeże, a sytuacja choć w miarę unormowana, nie była jeszcze stabilna. Obecnie emocje opadły, ale podział pozostał. To, co na pewno się zmieniło to poziom bezpieczeństwa. Bez strachu mogłam sobie wędrować przez kolejne dzielnice szukając murali będących świadectwem długoletniego konfliktu. Tu także nastąpiły zmiany. Znalazłam miejsca, które oglądałam ponad 10 lat temu. W części z nich murale bądź pozostały bez zmian, bądź prezentują tę samą tematykę. Jednak w wielu miejscach zastąpiły je prace o tematyce społecznej, pokazujące korzyści płynące z pokoju. Z jednej strony to rozumiem bo niektóre napisy oraz obrazy nawoływały do przemocy. Z drugiej wszystko się we mnie buntuje przeciwko cenzurowaniu bolesnej, tragicznej, ale wciąż historii tego miasta i regionu. Może wystarczyłyby tablice z informacjami? Nie wiem, nie umiem rozsądzić, ale ponownie zagłębienie się w ulice dzielnic Falls i Shankill wzbudziło we mnie refleksje nad tym jak potężna nienawiść może siedzieć w człowieku. Murale to dla mnie najbardziej fascynująca część Belfastu, świadectwo historii i obecnego stanu tutejszego społeczeństwa. Ciężko napisać o nich piękne czy wspaniałe, ale na pewno interesujące, dla każdego, kto chciałby poznać tutejszą mentalność. Sama Shankill Road z dekoracjami pokazującymi poparcie dla Wielkiej Brytanii oraz „ołtarzyki” dla ofiar zamachów i dla bojówkarzy robi ogromne wrażenie. Tym bardziej, gdy zestawi się ją z republikańską Falls, gdzie królują flagi irlandzkie i celtycka dekoracja. Widzę jednak po tych latach postęp. Dzielnice nie są już tak zamknięte, można tu chodzić bez strachu, a i ludzie jacyś bardziej otwarci. Oby szło coraz bardziej ku lepszemu.
Jakie wrażenie pozostawił we mnie Belfast po ponad 10 latach? Bardzo dobre. Na pewno to miasto z potencjałem, które stara się za wszelką cenę wykorzystać każdą możliwość przyciągnięcia turystów. I mu się to udaje. Dzięki dobrej komunikacji i niewielkiej powierzchni Irlandii Północnej jest to też dobry punkt wypadowy do zwiedzania Ulsteru. Mnie ta krótka wizyta tylko zachęciła do powrotu. Na pewno szybciej niż za kolejne ponad 10 lat.