Trekking na zboczach Etny był już na etapie planów wyjazdu na Sycylię tym, co najbardziej nas nakręcało. I jednocześnie był to najmniej pewny punkt całej wycieczki. Po pierwsze zima – więc nie do końca wiedzieliśmy ile śniegu będzie na zboczach, a jadąc z małym bagażem nie mieliśmy też możliwości zabrać sprzętu do zimowego chodzenia po górach. Po drugie pogoda- przy nisko wiszących chmurach, silnym wietrze, opadach włażenie tam nie ma zbyt wielkiego sensu. I w końcu po trzecie- sama Etna i to jaki będzie jej stan w tym czasie. Jest to aktywny wulkan, który niemal cały czas wyrzuca z siebie chmury pyłów i dymu, a co jakiś czas także lawy. Małe erupcje zdarzają się często, a wtedy przebywanie wyżej nie jest bezpieczne.
Na szczęście wszystkie trzy nasze obawy rozwiązały się w pozytywny sposób. Już w sobotę patrząc na Etnę z Katanii i Taorminy widzieliśmy, że śniegu nie jest jakoś bardzo dużo. Oczywiście, leżał i trzeba to było uwzględnić, ale widać było, że są to głównie topniejące płaty. Pogoda na niedzielę zapowiadała się bardzo dobra i z nieco słabszym wiatrem niż to, co wydmuchało nas do szpiku kości w Taorminie. Dodatkowo wulkan wyrzucał w niebo jedynie pyły i dym.
Jak dostać się na Etnę? Oczywiście jak zawsze jest wiele sposobów. Ponieważ nie dysponowaliśmy samochodem byliśmy skazani na transport publiczny. I nie jest to wcale złe rozwiązanie. Choć, kiedy wpisze się w przeglądarkę hasło: Etna transport i tym podobne, to w pierwszej chwili wyskakują zorganizowane wycieczki z Katanii i innych sycylijskich miast. Jest ich wiele, a ceny przyprawiają o zawrót głowy bo poniżej 50 Eur ciężko znaleźć cokolwiek. Jednak pogrzebaliśmy nieco głębiej i okazało się, że codziennie o 8:15 rano z Katanii odjeżdża autobus pod schronisko położone na wysokości 1900 m n.p.m. przy dolnej stacji kolejki. Wraca z Etny do miasta o 16:30. I kosztuje tylko 6,5 Eur w dwie strony. Różnica ogromna i swoboda większa. Byle się nie spóźnić na odjazd z góry.
Bilety przezornie kupiliśmy w sobotę w punkcie sprzedaży przy Dworcu Kolejowym w Katanii. I kiedy w niedzielę o 7:45 przyszliśmy na stanowisko okazało się, że był to bardzo dobry ruch. Kolejka do drzwi była zakręcana, a my mogliśmy wsiąść nie czekając w niej i nie denerwując się, że braknie miejsc. Droga na Etnę trwa 2 h, przy czym pół godziny to postój w miejscowości u jej podnóży, gdzie większość osób idzie na poranną kawę. Niemniej około 10:15 wysiedliśmy pod schroniskiem.
Przy niedzieli ludzi było sporo, ale nie był to tłum. Większość spacerowała na tej wysokości lub podchodząc nieznacznie w górę, część kierowała się do kolejki. Na szlak pieszy w górę ruszyło ledwie kilka osób. Wśród nich i my. Trasa prowadzi wzdłuż kolejki i jest dość stroma. W dodatku wulkaniczny żużel osypuje się spod nóg i utrudnia chodzenie. Ale szybko zorientowaliśmy się, że trochę bardziej z lewej prowadzi wygodna droga, którą wyjeżdżają busiki i dżipy. Jest wprawdzie dłuższa, ale mniej stroma i znacznie lepsza do podchodzenia.
Pogoda była piękna- słońce, niebieskie niebo. Przeszkadzał tylko wiatr. Krajobraz księżycowy, podłoże wyglądające jak żużel z leżącymi płatami śniegu. Było bardzo cicho, a jedynym dźwiękiem jaki tę ciszę przerywał był szumem kolejki, której wagoniki przesuwały się wolno z prawej strony. Zaczęło też śmierdzieć siarką i to momentami tak, że oczy piekły i łzawiły. A gdzieś w dole widać było morze i zielone podnóża Etny. Pięknie i fascynująco.
Po około półtorej godziny dotarliśmy do górnej stacji kolejki. Tu ludzi było trochę więcej, ale i tak można powiedzieć, że było pustawo. Ruszyliśmy dalej, kierując się na krater Torre Filosofo. To miejsce, dokąd najdalej i najwyżej można dojść bez przewodnika. A Etna była coraz bardziej aktywna. Regularnie w górę znosiły się gęste chmury pyłów i gazów. Do tego zaczął wiać coraz silniejszy wiatr. Wzięłam sobie za cel dojście do niewielkiego schronu widocznego pod kraterem. I to się udało. Wyżej poszli inni, ale jak się potem okazało, przede wszystkim walczyli z wiatrem, żeby nie spaść z krateru Torre Filosofo. Mi wystarczyła wycieczka, która zakończyła się niecałe 200 m niżej. Zresztą i tak trzeba było wracać bo wiedzieliśmy, że autobus na dole nie poczeka.
Wracając w stronę kolejki więcej skupiałam się na widokach. Nie było idealnie przejrzyście, w dole pojawiała się mgiełka, ale i tak wyglądało to świetnie. Do tego widoczne niżej wulkaniczne stożki, które wyrastały spośród zieleni i bezmiar morza. Płaty śniegu wyglądały bardzo malowniczo bo wprowadzały jakąś różnorodność w czarno- szarym krajobrazie. Chociaż chodzenie po żużlu do najwygodniejszych nie należało i żałowałam, że nie mam kijków, żeby się podpierać, gdy nogi podjeżdżały do przodu.
Pod schronisko i parking dotarliśmy koło 16:00. Akurat żeby się ogarnąć i znaleźć autobus. W dół jedzie się szybciej i już po godzinie wysiedliśmy na dworcu w Katanii.