W ostatnim czasie hasło „Bieszczady jesienią” zdają się działać jak „krokusy w Chochołowskiej”. A niedawny weekend, kiedy turyści wręcz najechali te piękne góry komentowany jest bardzo szeroko. Co mnie więc podkusiło, żeby wybrać się w Bieszczady jesienią? Przede wszystkim wyjazd był służbowy. Co nie znaczy, że nie było czasu na „chwile przyjemności”. Poza tym klucz do sukcesu ekspedycji: dni powszednie, a nie weekend.
W górach spotkać można było pojedynczych turystów i nieliczne szkolne wycieczki. Poza tym cisza, spokój, żadnych korków czy problemów z parkowaniem. Można więc było w spokoju podziwiać jesienne kolory.
W Bieszczady dotarłam przez Przemyśl, zatrzymując się na chwilę w zamku w Krasiczynie. Park już był wyzłocony przez jesienne liście. Pięknie wyglądały na ich tle białe zamkowe mury. Moją bazą była Solina, gdzie dotarłam wieczorem. Udało mi się jeszcze złapać trochę kolorów w zachodzącym słońcu.
Drugi dzień był dość intensywny, ale udało mi się wykroić z niego trochę czasu na wyskoczenie na Połoninę Wetlińską. Najkrótszym szlakiem z Przełęczy Wyżnej, ale na nic więcej nie mogłam sobie pozwolić. Pogoda nie było już idealnie „czysta” i w powietrzu unosiła się jakby lekka mgiełka. Całe Bieszczady stały w czerwono- brązowawych liściach. Między lasami widać było jasnozielone polany. Piękny widok, szkoda, że nie dane mi było iść dalej całą połoniną. Zajrzałam jeszcze do Chatki Puchatka. Pewnie ostatni raz przed przebudową, a właściwie wyburzeniem obecnego budynku. Tak, tak… kultowe schronisko znika. Park wybuduje na tym miejscu punkt obsługi turystów z ośrodkiem przyrodniczym. Tyle, że bez możliwości noclegów. Chatka Puchatka idealna nie była. Wymagała unowocześnienia. Tyle, że to, co powstanie Chatką już raczej nie będzie…
Ostatni dzień pozwolił mi tylko na krótki wypad na tamę w Myczkowcach oraz do Polańczyka. Postanowiłam przetestować punkt widokowy na Sawinie. Górka 10 min. od centrum Polańczyka, 516 m n.p.m. Iiiii wow… Ależ widok. Na Jezioro Solińskie, ale na południe także w stronę wyższych partii Bieszczadów. Ze względu na porę dnia i fakt, że słońce świeciło akurat od południa, w tamtą stronę widać było niewiele. Ale samo jezioro, jego porośnięte lasami brzegi i jesienne kolory prezentowały się wspaniale. Polecam to miejsce, jeśli kiedyś będziecie w okolicy.
Szybko te trzy dni minęły. Ledwie kilka jesiennych obrazków. Ale warto było wyrwać te chwile z obowiązków i zobaczyć „jesienne Bieszczady”. Są tego naprawdę warte… byle nie w weekendy.