Wyprawa rowerowa do Szwajcarii – dzień 9

25 lipca 2017

Dystans: 96 km

Początek dnia był wyjątkowo paskudny, więc przez dłuższy czas nie miałem ochoty wyruszać z , tym bardziej, że mili gospodarze pozwolili mi zostać i przeczekać aurę. Pogoda jednak nie poprawiała się więc chcąc nie chcąc ruszyłem w dalszą drogę aby nie tracić dnia. AmtzellDzień z kolei przy lepszej pogodzie byłby naprawdę cudowny, a tak no cóż musiałem zadowolić się tym co mam. Trochę inaczej wyobrażałem sobie pierwszy dzień w Alpach, ale i tak było fajnie.

Po pokonaniu kilku większy pagórków, zjechałem na równinę w pobliże jeziora Bodeńskiego. Niestety pokazało się od najgorszej strony. Wiał silny wiatr, który podkręcał i tak kiepską aurę. Ledwo byłem w stanie podejść na brzeg i zrobić kilka zdjęć i to nie za dobrych. Nie było sensu kopać się z koniem więc pojechałem dalej. Alpy były już na wyciągnięcie ręki, na pobliskich łąkach pasły się już pierwsze alpaki. To trochę poprawiło mi humor.

Tego dnia musiałem przekroczyć kilka granic. Na chwilę bowiem wróciłem do Austrii. Nic pożytecznego jednak nie zrobiłem. Żywioł wciąż dawał mi w kość, ale grunt że dało się jechać. Tego dnia temperatura spadła do kilku stopni raptem, ale na szczęście miałem schowaną na czarną godzinę dodatkową kurtkę. Byłem ciekaw co będzie na granicy z Liechtensteinem, bądź co bądź opuszczałem Unię Europejską. Na szczęście pogranicznik nawet mnie nie zatrzymał tylko machnął lizakiem żebym szybciej jechał.

Pamiętam że Liechtenstein wydał mi się strasznie brzydki, ale może to efekt pogody, bo jak patrzę na zdjęcia które zrobiłem wtedy to przy ładnych warunkach musi prezentować się świetnie. Zwłaszcza góry wyglądają naprawdę pięknie, a gdzieniegdzie nawet majaczyły na nich w oddali jakieś zamki. Choć początkowo planowałem trochę zostać i pozwiedzać, to ostatecznie musiałem jechać dalej, bo dzień się już kończył, a na nocleg umówiłem się już w Szwajcarii. Szybko znalazłem się w dolinie Renu. Wzdłuż rzeki biegnie świetny szlak rowerowy, który pozwolił mi bezstresowo pokonać ostatnie kilometry. Po drodze spotkałem nawet kilku samotnych podróżników takich jak ja. Ciekawym pomysłem były mosty które były zadaszone na całej długości. Nie wiem czemu chciało im się to robić, ale bardzo mi to odpowiadało bo mogłem choć na chwilę odpocząć od ulewy. Granicę szwajcarską pokonałem bezproblemowo. Nie było nawet żadnej budki, tylko flagi obu państw powiewające na wichrze. Sporo się naczytałem o rozmaitych obostrzeniach, np. dotyczących wwozu żywności, jednak w praktyce nie miałem żadnych problemów, może to kwestia środka transportu.

Przemoczony do nitki dotarłem do Bad Ragaz, gdzie miałem umówiony nocleg. Wreszcie mogłem wyschnąć i odetchnąć. Gospodyni okazała się być Austriaczką która zamieszkała tam ze względu na pracę w uzdrowisku. Proponowała mi nawet pobyt w tutejszych gorących źródłach, ale nie miałem wtedy na to ochoty. Rozmowa z nią nie napawała optymizmem – było tutaj drogo nawet dla niej. Dowiedziałem się też nieco o genezie pewnych dziwacznych dla mnie przepisów. Zakaz przywożenie żywności z UE, wynikał stąd, że Niemcy przyjeżdżając sobie na wakacje bądź ferie, przywozili tony jedzenia w swoich ogromnych vanach. Zirytowane władze postanowiły więc zbanować cwaniaków. Na szczęście jak się później okazało, żadne zawiłości prawne nie dotyczyły takich samotnych wędrowców jak ja.

Byłem zmęczony ale i usatysfakcjonowany przyjazdem do wymarzonej Szwajcarii…


Booking.com