Kiedy w 2010 roku pierwszy raz jechałam na Bałkany, Albania była tym krajem, który był dla mnie największą zagadką. Przewodniki niemal o nim nie wspominały, ogólna panująca opinia brzmiała: „nie ma dróg, kradną, nic tam nie ma”. Turyści dopiero zaczynali odkrywać albańskie wybrzeże, o zwiedzaniu miast praktycznie się jeszcze nie mówiło. A mnie tam zaniosło. I po tej jednej, krótkiej bardzo wizycie wiedziałam, że muszę wrócić.
Kilka lat później, już z lepszą wiedzą i przede wszystkim bez strachu wróciłam do Albanii. Kraju, który zmienia się w zastraszająco szybkim tempie, a jednocześnie wciąż pozostaje swojego rodzaju skansenem, gdzie tradycyjne społeczeństwo na wsiach wciąż zorganizowane jest w sposób klanowy. Ale stolica to inna historia. Tu najlepiej widać przemiany. Chaotyczne, często dziejące się jakby oderwane, jedna od drugiej. Przebudowywane w dziwny sposób budynki, obok ruder nowe domy ze szkła. Wszystko to z odrobiną tutejszego kiczu, a czasami dziwnym ogrodem na dachu. Kosmos. Pędzące środkiem miasta drogie samochody nowobogackich, a ulicę dalej wózki rowerowe i ziemniaki sprzedawane prosto z ulicy.
Tirana jest miastem nieoczywistym. Nie ma tu zabytków, które wprawiają w podziw czy osłupienie. To raczej pewna całość, z której wydobywa się ciekawe miejsca. Przy czym ciekawe, nie zawsze w tym miejscu znaczy piękne.
Albania przez dziesiątki lat po II wojnie światowej była właściwie państwem zamkniętym dla przybyszów z zewnątrz. Prowadzona przez władze polityka samowystarczalności i izolacjonizmu skończyła się ogromną nędzą i zacofaniem cywilizacyjnym. Początek lat dziewięćdziesiątych XX wieku i otwarcie granic spowodowały więc olbrzymią rewolucję w świadomości Albańczyków. I co chyba ważniejsze dla turystów w ich sposobie bycia. Po pierwszym wielkim kryzysie zaczęły tu ściągać zagraniczne firmy, które dziś budują albańską infrastrukturę. Ale chyba głównym wyznacznikiem zmian jakie zaszły w życiu Albańczyków jest ruch uliczny. Do lat dziewięćdziesiątych XX wieku samochody mogło mieć tu tylko wojsko i władze. Reszcie pozostawały rowery i zaprzęgi z osiołkiem lub koniem. Teraz nadrabiają to z nawiązką, a przepisy ruchu drogowego istnieją tu tylko w teorii. Niezależnie czy poruszamy się samochodem czy przechodzimy przez ulicę trzeba zachować najwyższą ostrożność. A samochód czy rower zaparkowany na środku jezdni nie jest niczym niezwykłym.
Centrum Tirany to mieszanina stylów pokazująca skomplikowaną historię Albanii. Wszystkie najważniejsze obiekty skupiają się wokół lub w pobliżu Placu Skanderbega. Ten albański przywódca owiany jest wieloma legendami i symbolizuje wielkość państwa. Jego pomnik wznosi się na środku placu, który w ostatnich latach zmieniany jest w zadrzewiony skwer. Najstarszym i najbardziej godnym uwagi budynkiem w pobliżu jest meczet Hadżi Beja. W czasach komunizmu była to jedyna czynna świątynia w całym kraju i przeznaczona była dla zagranicznych dyplomatów akredytowanych w Albanii. Dziś oprócz funkcji sakralnych pełni także rolę zabytku. Z zewnątrz meczet nie wyróżnia się niczym szczególnym ale już wejście do przedsionka sprawia, że wpadniemy w zachwyt. Wspaniałe polichromie roślinne pokrywają każdy centymetr kwadratowy ścian. Barwne wzory, atmosfera skupienia i zadumy przenoszą w świat Bliskiego Wschodu.
A na zewnątrz wpadamy znów w uliczny zgiełk. Za meczetem wznosi się turecka wieża zegarowa z początków XIX wieku, ze szczytu której podziwiać można panoramę miasta. Dalej ciągną się budynki rządowe z początków XX wieku. W ich bryłach widać wpływy włoskie. Powstały one bowiem z fundacji włoskich opiekunów Albanii z czasów po I wojnie światowej. Dziś to najbardziej zwarta pod względem architektonicznym część zabudowy Tirany. Po drugiej stronie placu zwracają uwagę budynki o socrealistycznym kształcie. Mieszczą one Pałac Kultury i Muzeum Narodowe. Na fasadzie tego ostatniego znajduje się potężna mozaika pokazująca albański lud.
Z Placu Skanderbega rozchodzą się promieniście ulice. Ich boczne odnogi znacznie węższe i często brukowane wiodą do licznych restauracji i kawiarń, gdzie w cieniu wypić można pyszną kawę. Wśród zabudowy odnaleźć można staro albańskie domy, które oparły się wielkiej przebudowie stolicy oraz ruiny dawnych pałaców. Ponad starszymi budynkami wznosi się pierwszy i jedyny albański „drapacz chmur”, który w każdym innym mieście byłby po prostu średniej wysokości biurowcem. Oddalając się od placu można też zobaczyć niszczejącą „piramidę” czyli dawne mauzoleum i muzeum Envera Hodży, albańskiego przywódcy, któremu kraj „zawdzięczał” kilkudziesięcioletnią izolację. Wszystko to tworzy dziwną ale przyciągającą mieszankę, którą warto zobaczyć choćby dla samego porównania różnic kulturowych.
Ostatnio znów zaczynam myśleć o powrocie do Albanii. Żeby zobaczyć kolejne zmiany i porównać je ze swoimi wspomnieniami. Trochę się boję jak wypadną bo na Bałkanach przeżyłam już swój wielki zawód wracając po kilku latach do Skopje. Może tu jednak nie będzie tak źle. Może da się ocalić ten fascynujący chaos nieoczywistego miasta.