Ostrawa jest trzecim co do wielkości miastem Czech i jednym z głównych motorów gospodarczych. Choć położona jest blisko naszej granicy, raczej rzadko bywa celem wycieczek. Szkoda bo wbrew pozorom nie jest wcale przemysłowym molochem i ma całkiem dużo do zaoferowania potencjalnym turystom.
Starówka jest ładna i zadbana. Nie ma tu oczywiście cudów pokroju Gaudiego, ale wprawnym okiem da się odnaleźć trochę lokalnej secesji. Na ulicach znajdują się liczne rzeźby współczesne wykonane w stylu abstrakcyjnym lub surrealistycznym. Są wykonane ciekawie i nie szpecą krajobrazu, a często patrząc na nie nie sposób się nie uśmiechnąć. Czesi kochają nie tylko sztukę ale i teatr więc takowych budowli nie mogło zabraknąć. Najbardziej okazały jest Teatr Antonína Dvořáka z początku XX w. Średniowiecze reprezentuje (zrekonstruowany współcześnie) zamek, w który mieści się interesujące muzeum, w którym oprócz oglądania wystaw można brać udział w cyklicznych imprezach plenerowych. W okolicy nie brakuje również ładnych świątyń różnych wyznań. Najciekawiej prezentuje się drewniany kościół św. Katarzyny. Niestety również zrekonstruowany po niedawnym pożarze. Panoramę miasta warto obejrzeć z wieży nowego ratusza (nie tak nowego bo z 1930 r.) – największej tego typu budowli w Czechach. Z kolei w starym ratuszu mieści się najważniejsze z tutejszych muzeów – Muzeum Ostrawskie. Warto zainteresować się wystawą skamieniałości oraz zabytkami z epoki kamienia – paleolitu, które w Czechach, a zwłaszcza na Morawach są bardzo imponujące.
Ciekawą ofertę stanowi ogród zoologiczny, otoczony pięknym parkiem botanicznym – jest więc gdzie pospacerować. Pod względem rozmiarów, czy różnorodności gatunkowej zwierzaków (są tu m.in. słonie, żyrafy i hipopotamy) nie ustępuje w niczym naszym placówkom. Tylko wstęp kosztuje z cztery razy taniej – zaledwie 110 koron latem, a zimą nawet jeszcze taniej. Dla miłośników egzotycznej zwierzyny to pewnie duża zachęta.
Można sobie zrobić też wycieczkę po tutejszym browarze, w którym oprócz zakładu znajduje się małe muzeum. Ostravar nie jest może najlepszym piwem w Czechach, ani nie należy do moich ulubionych. Niemniej miejscowi nie mają się czego wstydzić, bo to nadal dobre piwo, lepsze o wiele od naszego (koncernowego).
Największą sensację wzbudzają tutaj jednak… rurki z kremem. U nas nazywa się je włoskimi, francuskimi albo nawet greckimi a tutaj mówi się na nie… Katowickie. W dodatku tradycyjne. Język czeski ma w sobie wiele pułapek, a wiele słów choć brzmią podobnie często znaczą co innego, albo co gorsza są wulgaryzmami. W tym wypadku jednak skojarzenie z polskim miastem, położonym zresztą nieopodal jest oczywiste. Problem w tym, że w Katowicach najstarsi górnicy o tym nie słyszeli, próżno też szukać Katowickich rurek w polskich cukierenkach, a przynajmniej mi się nigdy nie udało znaleźć takowych. Sądząc po wpisach na różnych forach, to nieliczni katowiczanie którzy odwiedzili kolegów zza miedzy byli równie zdumieni jak ja. Może komuś uda się kiedyś rozwiązać tę zagadkę w przyszłości. Niemniej smakołyk jak najbardziej godny polecenia, a w dodatku niedrogi.