O tym, że stolicą i najważniejszym miastem Irlandii jest Dublin, nie trzeba nikogo przekonywać. Jednak jeżeli sam Irlandczyk chce się zabawić to pojedzie raczej na zachodnie wybrzeże do Galway. Miasto uchodzi za kulturalną i rozrywkową stolicę kraju, a dodatkowo, co ważne dla turystów jest doskonałą bazą wypadową dla wycieczek na leżące na Atlantyku Arany oraz do uchodzących za najwyższe w Europie klifów Mohair. Odwiedziłam je latem 2015 roku, na kilka dni przed słynnymi Galway Races, a podczas trwania corocznego letniego festiwalu kulturalnego.
Galway to jedno z największych miast Irlandii, ale będąc w nim w zasadzie się tego nie odczuwa. Zachowało klimat nadmorskiego, gwarnego portu, ale bez pośpiechu charakterystycznego dla metropolii. To chyba charakterystyczne dla irlandzkich miast. Nawet Dublin czy Cork nie mają w sobie nic z wielkomiejskości. Nie oznacza to jednak, że Galway nie jest ciekawe. Co to, to nie. Miasto pochwalić się może około 1000 letnią historią. Z warownego grodu przekształcił się w osadę kupiecką. Dobre położenie w zatoce sprawiało, że mógł tu bezpiecznie funkcjonować spory port. Był dla tej części wyspy oknem na świat. Galway zarządzane było w specyficzny sposób. Władzę sprawowało tu 16 klanów kupieckich, które rotacyjnie obejmowały funkcję burmistrza. To do nich należało podejmowanie najważniejszych dla całej społeczności decyzji. Dziś wspomnieniem tamtych czasów jest jeden z miejskich zamków, należący do rodziny Lynch. Stoi on przy deptaku, w samym sercu starej części Galway.
A ta zabudowana jest niskimi, często malowanymi jaskrawymi kolorami kamieniczkami, w których mieszczą się liczne puby i bary. W wielu z nich każdego dnia wieczorem posłuchać można granej na żywo muzyki – tradycyjnej, country, rocka czy bluesa. Sponad kamieniczek wznoszą się wieże katedry świętego Mikołaja. Wokół kościoła codziennie rozkładają swoje kramy sprzedawcy produktów spożywczych oraz szybkich przekąsek. Ulice starej części Galway ożywają około południa i do późnych godzin nocnych pełne są ludzi. Nietrudno zobaczyć tu ulicznych artystów – muzyków, aktorów czy kuglarzy. Szczególnie podczas trwania letniego festiwalu, ma się wrażenie, że Galway cały czas rozbrzmiewa muzyką i śpiewem.
Od Starego Miasta czyli Dzielnicy Łacińskiej tylko kilka kroków dzieli od Claddagh, dawnej dzielnicy rzemieślników. Od kilkuset lat mieszczą się tu warsztaty złotnicze. Do dziś uważa się, że pierścionek zaręczynowy czy ślubne obrączki kupione w Galway wróżą długi i szczęśliwy związek. Dzielnica znajduje się przy porcie. Tu także nie brakuje niskich kolorowych domków, ale dodatkowo są też śluzy i mostki. A dalej na południe ciągnie się wypoczynkowa część miasta z plażą oraz licznymi hotelami.
Galway to miasto, które nierozerwalnie związane jest z wodą. Z jednej strony wybrzeże i port, z drugiej zaś mająca tu swoje ujście najkrótsza i najszybsza rzeka Irlandii Corrib, do której wpadają liczne kanały. Nad wartkim nurtem przerzucone są kładki do połowu łososi, a spacerom po centrum miasta towarzyszy nieustanny szum wody.
Morze zaś to także miejsce wyścigów tradycyjnych tutejszych łodzi żaglowych czyli hookerów. Doczekały się one nawet przeniesienia nazwy na najbardziej znane z tutejszych piw (które wypić można niemal w każdym pubie). Apogeum wyścigów przypada na przełom lipca i sierpnia czyli na słynne Galway Races. W ich trakcie ścigają się zresztą nie tylko łodzie. Całe miasto ogarnia gorączka zakładów bukmacherskich, a wyścigom towarzyszą liczne koncerty i przedstawienia. Galway Races są przedłużeniem odbywającego się tuż przed nimi słynnego Festiwalu Sztuki. Zgodnie z planem opuściłam jednak Galway na dzień przed ich rozpoczęciem ponieważ spieszno mi było do Connemary i Killarney, a poza tym ceny noclegów na okres zawodów skaczą bardzo mocno w górę.
Glaway było najprzyjemniejszych z miast Irlandii jakie udało mi się odwiedzić. Złożyły się na to zarówno malownicze uliczki, jak i radosna atmosfera, no i chyba to, że nie padało. A to w Galway prawdziwa rzadkość więc szczęście tym razem mi sprzyjało.