Minęło sześć lat od mojej podróży do Gruzji, nim ponownie zawitałam na Kaukazie. Od tamtego czasu tęskniłam za tym miejscem – z mniejszą bądź większą intensywnością, ale bezustannie. Po tych paru latach znalazłam wreszcie trochę czasu, odpowiednich ludzi i bilet w przyzwoitej cenie. Wiele się w Gruzji od tego czasu zmieniło. M.in. to, że z Tbilisi do Dawida Garedży, jednego z ważniejszych zabytków w kraju, nie trzeba już się tłuc przez step horrendalnie drogą taksówką, ale można dojechać tam specjalnym busem za 25 lari w dwie strony. Od połowy kwietnia do połowy października codziennie o 11 busik o nazwie „Gareji line” startuje z parkingu przy ulicy Puszkina nieopodal Placu Wolności. Niezwykle dogodna to opcja, zwłaszcza, że nie trzeba wcześniej rezerwować miejsc, co dla osób nieco bardziej spontanicznych (taki eufemizm do niezorganizowanych) ma spore znaczenie.
Bus jedzie inną trasą niż ta, którą pokonywałam sześć lat wcześniej – nieco dłuższą, ale za to praktycznie w całości asfaltową, co znacznie poprawia komfort podróży. W drodze, aby turyści nie umarli z głodu czy pragnienia, zatrzymuje się przy małej knajpce w dechami zabitej wsi o nazwie Udabno.
Udabno po gruzińsku znaczy pustynia. Dzięki wspomnianej knajpce staje się wsią coraz mniej zabitą dechami, ale nadal miejsce to sprawia wrażenie, jakbyśmy się znajdowali na samym końcu świata. Dojeżdżamy tu około południa, choć po poprzedniej nocy czujemy się jakby był wczesny ranek. Za barem roześmiana twarz z miejsca mówi do nas po polsku „cześć” i nawet nie pyta, co nam podać – wystarczył szybki rzut wprawnego barmańskiego oka i gość za barem nalewa nam po kieliszku zmrożonej czaczy. Cóż, trafił w dziesiątkę.
Jeszcze jakaś woda na drogę, toaleta i ruszamy w dalszą podróż, by wrócić tu jeszcze tego samego popołudnia w drodze powrotnej. Wtedy już postój trwa nieco dłużej, aby podróżni mogli w spokoju zamówić i spożyć posiłek. My jednak nadal pozostajemy przy opcjach płynnych i rozkładając się na hamaku wypijamy piwo. W czasie krótkiej rozmowy z pracownikami dowiadujemy się, że gość, który kilka godzin wcześniej bezbłędnie zdiagnozował u nas kaca, ma na imię Ksawery i jest właścicielem tego przybytku. Parę lat temu przyjechał do Gruzji i tak się w niej zakochał, że postanowił rozkręcić tu interes. Oprócz knajpy o idealnie pasującej do pustyni nazwie Oasis Club, funkcjonuje tu też hostel. Wymieniłyśmy z koleżanką porozumiewawcze spojrzenia i wiedziałyśmy już, jaki jest plan na kolejne kilka dni: czilaut w Udabno!
Wróciłyśmy więc do Tbilisi zgarnąć swoje rzeczy i następnego ranka ruszyłyśmy – tym razem na stopa – na gruzińską pustynię. Droga z Sagaredżo do Udabno to 30 km pośrodku zupełnego pustkowia. We wsi panuje marazm, bieda i bezrobocie. Jej mieszkańcy to tak naprawdę górale ze Swanetii przesiedleni tu kilkadziesiąt lat temu przez sowieckie władze. W czasach Związku Radzieckiego stosowano tu kosztowne sztuczne nawadnianie pól, dzięki czemu stepowy krajobraz przeobraził się w żyzną krainę. Przynajmniej na pewien czas, bo od rozpadu ZSRR nikt już tych terenów nie nawadnia. Pola znów zaczęły przypominać pustynię, a mieszkańcy wsi pozbawieni zostali podstawowego zajęcia. Taka historia krąży z ust do ust wśród pracowników klubu Oasis.
To rzeczywiście oaza spokoju. Wielu podróżnych podobnie jak my przybywa tu z grupą turystów jadących w kierunku kompleksu klasztornego i spontanicznie decydują się zostać tu na dłużej. Nie ma tu czego zwiedzać (oprócz cmentarza i dziury w ziemi na wzgórzu, w której od kilku lat leży szkielet jakiegoś zwierzęcia), ale ani przez chwilę nie żałowałyśmy, że zamiast zwiedzania kachetyjskich winnic wybrałyśmy leniuchowanie pośrodku stepu. Takie miejsca sprzyjają medytacji. Można się wspaniale wyciszyć, gapiąc się przez pół dnia na bezkresny step.
Nie ma tu Internetu, a zasięg sieci komórkowych ledwo zipie. Są za to długie rozmowy z ekipą Oasis Clubu, gitara, trochę książek. Jest też przepyszne jedzenie przyrządzane przez miejscowe kobiety. Ceny nieco wyższe niż w Tbilisi, ale w końcu jesteśmy na pustyni, a jakość dań pierwszorzędna. Wieczorami przychodzą na pogaduchy miejscowi, czasem coś zaśpiewają. Dla nich to miejsce to nie lada atrakcja. Codziennie są też nowi turyści wysypujący się z Gareji line i prawie na każdym Udabno robi niesamowite wrażenie.
Moja druga podróż po Gruzji wiodła prawie dokładnie tym samym szlakiem, co pierwsza. Niestety, mam tę przypadłość, że uwielbiam wracać do miejsc, które kiedyś mnie urzekły. Wśród zaobserwowanych zmian należy odnotować powstanie Oasis Clubu w Udabno, który był niesamowitą niespodzianką i odkryciem tej drugiej podróży. Po powrocie do Polski zaczęłam szukać w Internecie informacji na temat tego miejsca. Okazało się, że Ksawery był bohaterem reportażu w Wysokich Obcasach, film o klubie zamieścił też w sieci słynny polski jutuber Włodek Markowicz.
Udabno czaruje.