Stolica Hiszpanii wywarła na mnie ogromne wrażenie od pierwszych chwil pobytu. Głównie ze względu na architekturę – olbrzymie, ciasno zabudowane kamienice, poprzecinane siecią wąskich uliczek. Do tego wszechobecna dbałość o estetykę – elewacje, gzymsy, latarnie, kosze na śmieci – wszystko to piękne, stylowe, udekorowane. Czasem klasycznie, częściej współcześnie. Tylko nie jest niestety tak czysto jak w Skandynawii, ale cóż – nie można mieć wszystkiego. Nawet nazwy ulic są wymalowane na ceramicznych kafelkach i ozdobione malowanym wizerunkiem. Do tego doskonale rozwinięta komunikacja w postaci metra, które szybko i wygodnie zawiezie nas w każdy ważny punkt miasta. Jeden z dworców – Atocha jest warty szczególnej uwagi gdyż przerobiono go na oranżerię. I tak w oczekiwaniu na pociąg możemy posiedzieć wśród tropikalnej roślinności i kąpiących się w sadzawce żółwi.
Ze znalezieniem noclegu nie ma żadnych problemów – hosteli jest mnóstwo i jeden tańszy od drugiego. Udało mi się znaleźć wolny pokój w kamienicy tuż przy Plaza Espana, zaledwie tydzień przed odlotem i wyszło taniej niż w Warszawie czy Wrocławiu.
Atrakcji jest co niemiara i nieraz ciężko zdecydować na co ma się ochotę. No chyba że ogranicza nas budżet, ale nawet wtedy jest co robić. Jeśli nastawiamy się na imprezy, to najłatwiej iść… na zieloną trawkę. Casa de Campo to największy park w Madrycie. Nie ma tu żadnych ograniczeń w konsumpcji alkoholu pod chmurką, o ile oczywiście zachowujemy się grzecznie i sprzątamy po sobie. Trawniki też nie są od tego by na nie patrzeć, tyko można po nich chodzić i nawet biesiadować. Nie to co u nas… Mało tego – jeśli w jednym miejscu siądziemy większą grupą, to niemal od razu pojawią się lokalni handlarze i zaopatrzą nas w niezbędne dla każdej imprezy produkty spożywcze, w cenie niekoniecznie wyższej niż nocnych sklepach. Miałem okazję biesiadować kilka nocy w ten sposób z grupą znajomych i był to świetnie spędzony czas, a gdy raz zasiedzieliśmy się trochę dłużej, to pogoniły nas dopiero o świcie… automatyczne zraszacze. Jeśli jednak wolimy imprezować w bardziej konwencjonalny sposób to otworem stoją tysiące nocnych klubów kuszących potencjalnych klientów darmowymi drinkami na wejściu.
Madryt jest miastem niezwykle bogatym kulturowo. Muzeów o rozmaitej tematyce jest tu multum i nie sposób wszystkiego zwiedzić za jednym zamachem. Warto poszukać nieco przed wyjazdem w zależności od zainteresowań. Jest tu nawet cząstka starożytnego Egiptu – w postaci świątyni Debod. Przywieziono ją z Afryki bo i tak groziłoby jej zalanie przez budowę tamy w Asuanie. Najsłynniejszym i chyba też najważniejszym muzeum jest Museo Nacional del Prado, gdzie zgromadzono najwybitniejsze dzieła sztuki ze wszystkich epok. Najbardziej podobały mi się te wykonane przez wielkich mistrzów renesansu i baroku. Jednak jeśli chcemy zobaczyć legendarną „Guernicę” Picassa, musimy przejść się do pobliskiego Centro de Arte Reina Sofia. Warto się również udać się pod pałac królewski, najlepiej w godzinie uroczystej zmiany warty.
Symbolem Madrytu, podobnie jak Berlina jest niedźwiedź, którego pomnik znajduje się w centrum miasta – Puerta de Sol. Jest to najpopularniejsze miejsce spotkań w mieście. Niekiedy chyba dla odróżnienia od niemieckiego misia, nazywany jest niedźwiedzicą, ale to wciąż kwestia dyskusyjna. Drzewko na które się wspina, nazwane jest po polsku poziomkowym, choć jego owoce w niczym nie przypominają poziomek… Mniej oficjalną, a zarazem znacznie ciekawszą maskotką miasta są… pingwiny. Po raz pierwszy pojawiły się jako reklama jednego z browarów, jeszcze w XIX w. Budynek przetrwał do dziś i choć jest w opłakanym stanie, to pingwiny wciąż wznoszą kufle w toaście na elewacji. Zwierzaki te można również spotkać na ukryte w uliczkach, placach i innych zakamarkach.
Madryt jest miastem które bardzo szybko polubiłem i cieszę się że miałem okazję spędzić w nim trochę więcej czasu. Jedyne z czym miałem problem to z wysłaniem pocztówek do znajomych. Jakiś czas temu zamknięto bowiem wszystkie placówki pocztowe i o ile z zakupem kartek nie ma żadnych problemów to za znaczkami trzeba się trochę nachodzić. Jednak warto, bo okazuje się że cena wysyłki zagranicznej jest niższa niż w Polsce! Zresztą ceny bywają tu różne, ale czasem naprawdę potrafią pozytywnie zaskoczyć.
Booking.com