Podróżując przez grecki Peloponez wielokrotnie byłam zaskakiwana przez tutejsze krajobrazy i widoki. Cały półwysep jest odmienny od pozostałej części Grecji kontynentalnej, tworzy swój własny, mały świat. Po ponad tygodniu w podróży dotarłyśmy w końcu na jego północny kraniec, do Patry, skąd czekała nas wycieczka w góry Chelmos do niewielkiej miejscowości Kalawrita i w jej okolice. Góry rozpoczynają się tu niemal nad wybrzeżem. Od stromych, porośniętym lasem stoków oddziela je tylko wąski pas plaży i nadmorskiej równiny, którą zajmują małe miejscowości wypoczynkowe. Są one nastawione głównie na obsługę Greków. Zagranicznych turystów jest tu jak na lekarstwo.
Do Kalawrity można się dostać drogą prowadzącą po górskim zboczu lub kolejką zębatą, której trasa wiedzie przez słynny wąwóz Vouraikos. My wybrałyśmy drogę, z racji tego, że miałyśmy samochód i chciałyśmy odwiedzić jeszcze leżącą nieco głębiej w górach Jaskinię Jezior. No i w ten sposób miałyśmy też większą swobodę bo w przypadku kolejki trzeba się dostosować do jej rozkładu. Do Kalawrity jeżdżą też autobusy komunikacji publicznej, ale nie jest ich wiele.
Już sama droga dostarczała sporo wrażeń prowadząc zakrętami po zboczu. Za to widoki zachwycały. Za nami błękitne morze, przed nami góry, trudno wyobrazić sobie piękniejszą scenerię. W końcu po prawie godzinnym wspinaniu się w górę zobaczyłyśmy Kalawritę. Leży w niewielkim obniżeniu i wypłaszczeniu teren, utoczona ze wszystkich stron górami. Miejscowość jest niewielka, a jej zabudowa w zdecydowanej większości powojenna, choć zachowująca tradycyjny kształt. Zaparkowałyśmy samochód i wyszłyśmy na spacer.
Żeby zwiedzić Kalawritę wystarczy godzina. Zabytków praktycznie tu nie ma, ale panuje fajna atmosfera. Wokół góry, wyjścia na szlaki, sporo ludzi z plecakami przygotowanymi na kilkugodzinne wędrówki po okolicy. Klimat zupełnie inny niż w nadmorskich miejscowościach. Niby wszystko jest spokojne, pogodne i w wakacyjnej atmosferze, ale wyczuwa się też odrobinę melancholii. Ta związana jest z wojennymi losami miejscowości.
Kalawrita jest jednym z greckich symboli walki z Niemcami i okrucieństwa wojny. Podobnie jak inne wioski górskie była zaangażowana w pomoc ruchowi oporu. Po jednej z akcji została brutalnie spacyfikowana. Zginęło kilkuset mieszkańców, a zabudowa została przez niemieckie oddziały spalona. Ostała się jedynie stara szkoła, w której obecnie znajduje się muzeum poświęcone wojennym losom miejscowości oraz pozostałości kościoła. Dziś na jego odrestaurowanej wieży wisi zegar, który cały czas wskazuje jedną godzinę- czas rozpoczęcia masakry mieszkańców. Zwiedzanie muzeum nie jest długie, a oprócz wystaw przejmujące wrażenie robią rzeźby umieszczone w ogrodzie. Najważniejszym miejscem związanym z pacyfikacją jest jednak mauzoleum na zboczu nad wsią. Znajduje się w miejscu, gdzie Niemcy dokonywali egzekucji. Prosty monument, groby oraz kaplica z palącymi się cały czas lampkami symbolizującymi zamordowanych wprawiają w zadumę.
Udzieliła się ona także nam, ale nie trwała zbyt długo. W tym miejscu nie da się być smutnym. Widoki przyciągają wzrok, a nas dodatkowo ciągnęła Jaskinia Jezior. Znajduje się kilkanaście kilometrów od Kalawrity, w głębi gór Chelmos. Malownicza droga z licznymi zakrętami doprowadziła nas na parking. Zakup biletów i można wchodzić. Oczywiście z przewodnikiem, który niestety władał angielskim w bardzo ograniczonym stopniu. Na szczęście otrzymałyśmy też ulotkę z opisem, a wnętrze jaskini mówiło samo za siebie. Choć poziom wody w jeziorkach był dość niski i nie tworzyły one kaskad to i tak było pięknie. Jaskinia jest na pewno jednym z piękniejszych miejsc północnego Peloponezu, które mogę polecić każdemu, kto trafi w te okolice.
Po zwiedzaniu Jaskini wróciłyśmy do Kalawrity na dalszą część spaceru i obiad. W uliczkach znaleźć można sporo tawern i restauracji, a ceny nie są wygórowane. Zawędrowałyśmy też na stację kolejową, gdzie właśnie przyjechał pociąg przez wąwóz Vouraikos. Z kolejki wysypał się gęsty tłum i w sumie przestałyśmy żałować, że nie skorzystałyśmy z tej atrakcji. Zjeżdżając w dół do autostrady kilkukrotnie przecięłyśmy tory kolejki i nawet udało się zobaczyć jadący pociąg, który zwoził część tłumu na wybrzeże.
Nie byłyśmy przygotowane na wędrówki w górach, ale na pewno okolice Kalawrity świetnie się do tego nadają, tym bardziej, że jest tu sporo szlaków. Gdyby nie czas goniący nas do Aten może spróbowałybyśmy wyjść gdzieś wyżej. Póki co musiała wystarczyć wizyta samochodowa i odkrycie tej pięknej górskiej wioski o tragicznej historii i pogodnej, miłej atmosferze.