Czasem w pobliżu swojego miejsca zamieszkania można znaleźć wspaniałe, widokowe szlaki. Pamiętam, jak w podstawówce wychowawczyni postanowiła zaszczepić w nas miłość do pieszych wędrówek i zabrała nas na Jaworz w Paśmie Łososińskim Beskidu Wyspowego. Nie był to najlepszy pomysł bo trasa dla czwartoklasistów była zdecydowanie zbyt ambitna. Przez wiele lat unikałam jej bo źle mi się kojarzyła. Aż w końcu naszła ochota by wrócić. W trochę innej wersji, ze startem w Limanowej.
Opisywany szlak jest częścią długiego szlaku niebieskiego z Tarnowa na Wielki Rogacz. Wiedzie on przez Pogórza Beskidzkie, Beskid Wyspowy, Gorce, Pieniny aż w Beskid Sądecki i zaliczany jest do najdłuższych szlaków pieszych w polskich górach. W Beskidzie wyspowym przecina jego południową część od Kamienicy przez Modyń oraz Pasmo Łososińskie po dolinę Dunajca.
Pasmo Łososińskie, przez które biegnie niebieski szlak jest jedynym zwartym grzbietem w Beskidzie Wyspowym. Nazwa tej grupy górskiej pochodzi bowiem od pojedynczych gór, które ją tworzą. Samodzielne „wyspy” widoczne są najlepiej podczas inwersji, gdy w dolinach zalegają mgły. Są to w związku z tym dość meczące góry na wędrówki, ponieważ trzeba często robić męczące podejścia i zejścia. Wyjątkiem jest tu właśnie Pasmo Łososińskie, które tworzy jednolity wał miedzy Limanową a doliną Dunajca.
Ruszyłam dość wcześnie z Limanowej, gdzie dojechałam busem z Nowego Sącza. Samo miasto do najpiękniejszych nie należy i poza Bazyliką pod wezwaniem Matki Bożej Bolesnej nie ma tu ważniejszych budowli, ale położenie ma wspaniałe. Wokół piętrzą się zbocza Beskidu Wyspowego. Trzeba tylko wybrać, którym zacząć wędrówkę. Ruszyłam za niebieskimi znakami, najpierw przez targowisko, a następnie za Sowliną przekroczyłam tory kolejowe. Tu pojawiły się oznaczenia na Górę Miejską i krzyż milenijny, który był moim pierwszym celem. Szlak wspina się dość stromo w górę wśród rzednącej zabudowy. Miejska Góra i stojący tu krzyż z tarasem widokowym są popularnym miejscem spacerowym i łatwo tu trafić nawet idąc „na czuja”. Podejście trwa około 45 minut a z tarasu widokowego rozciągają się wspaniałe panoramy, które przy dobrej widoczności sięgają Tatr. W moim przypadku pogoda i widoczność dopisały i Tatry były widoczne. Może nie bardzo wyraźnie, ale wystarczająco żebym poczuła się usatysfakcjonowana.
Z Miejskiej Góry szlak stromo opada i po niedługim czasie osiąga przysiółek Molówka. Dotarła tu już masowa turystyka. Znajduje się tu wyciąg narciarski oraz stawy rybne a także kilka pensjonatów. Ścieżka zmienia się też w drogę asfaltową i w takiej postaci wyprowadza w kierunku Sałasza. było to dla mnie trochę nieprzyjemne zaskoczenie bo łażenia po asfalcie nie lubię. Na szczęście po kilkuset metrach pojawiła się droga gruntowa. A nawet wiele dróg i szlak zaczął ginąć. Najlepiej trzymać się tu kierunku północnego i kierować się na grzbiet- w ten sposób i tak w którymś momencie trafi się na szlak. Pod samym Sałaszem Zachodnim pojawiają się zabudowania niewielkiego przysiółka oraz znaki szlaku zielonego z Pisarzowej do Łososiny Górnej. Po wejściu na grzbiet niebieski szlak trzyma się go już cały czas. Wiedzie głównie przez las, ale gdzieniegdzie trafiają się też widokowe polany.
Idąc lasami, co przy upalnej pogodzie było bardzo miłe doszłam na Jaworz. Zalesiony szczyt nie jest specjalnie atrakcyjny, ale są tu ławy do odpoczynku.Według mnie jednak nie warto stawać tu na dłużej bo Około 10 minut dalej, po wyjściu z lasu napotkamy znacznie bardziej widokowe miejsce. To wieża widokowa oraz wygodna wiata z miejscami do odpoczynku. Z wieży podziwiać można szerokie panoramy Beskidów i Tatr. Pogoda dalej dopisywała, ale ponieważ było już południe, to Tatry widoczne były jedynie w zarysie. Zapewne rano i wieczorem można było je podziwiać w znacznie lepszej ostrości. Ale nie tylko widok na Tatry i wypiętrzone przed nimi Gorce jest tu piękny. W drugą stronę widać jak na dłoni Pogórze Rożnowskie i nawet skrawek jeziora.
Na Jaworzu zrobiłam sobie dłuższy postój, a potem ruszyłam w stronę niewielkiej miejscowości Skrzętla – Łyczanka. Przy nowym kościele rozpoczyna się tu droga asfaltowa, która prowadzi aż do Jodłowca. Nie jest to może najwygodniejsze ale widoki w drugiej części wędrówki wynagradzają niewygody. Na samym Jodłowcu znajdziemy niewielki pomnik upamiętniający działające tu do lat ’50 XX wieku lotnisko oraz szkołę szybowcowa. Przed II wojną światową była tu szkołą szybowcowa, w której szkolili się polscy piloci wojskowi. Wielu z nich walczyło potem w dywizjonach lotniczych w Wielkiej Brytanii. Po zmianie technik wyciągania szybowców lotnisko zostało przeniesione do pobliskiej Łososiny Dolnej. W lesie odnaleźć można podmurówki hangarów, a na tablicy zobaczyć zdjęcia i przeczytać o historii tego miejsca.
Z Jodłowca już tylko pół godziny wygodnej ścieżki grzbietem i zeszłam na Przełęcz Świętego Justa. Stoi tu XVII wieczny niewielki drewniany kościół pod wezwaniem Narodzenia Matki Bożej. A przy kościele znajduje się przystanek autobusowy, z którego jeżdżą busy do Nowego Sącza i autobusy do Krakowa. W ten sposób około 15 zakończyłam wycieczkę, która dostarczyła pięknych widoków i odczarowała moją niechęć do Jaworza.