Gdy bieszczadzkie połoniny oblegane są w sezonie przez rzesze turystów, ukryte wśród gór doliny dawnych wsi pozostają wciąż stosunkowo puste. Z jednej strony to dobre, ponieważ zachowują one w ten sposób swój niepowtarzalny charakter, z drugiej zaś to wielka strata dla turystów, że pomijają tak ważną część „najbardziej dzikich” polskich gór.
Będąc w Bieszczadach staram się zawsze zajrzeć, do którejś z dolin, a szczególnie chętnie wracam do Łopienki. To niezwykłe, magiczne miejsce, które ma moc przyciągania. Każdy, kto raz tam zajrzy, czuje, że musi wrócić. Można tu przyjść zarówno wygodnie utwardzoną drogą z parkingu przy drodze z Dołżycy do Terki, jak i z Bukowca przez Korbanię, a także z okolic Baligrodu przez Przełęcz Hyrczą. Wszystko zależy od tego ile czasu mamy i jak bardzo chcemy się zmęczyć. Schodziłam do Łopienki, ze wszystkich stron, nawet od zarośniętego lasami szczytu Łopiennika. I za każdym razem schodząc w dolinę, czułam ten samo ogarniający spokój.
Jak we wszystkich innych takich miejscach do II wojny światowej tętniła tu życiem całkiem sporych rozmiarów wieś. Co więcej była o wieś niezwykła. Znajdowała się tu bowiem cerkiew z ikoną Matki Bożej, która uznawana była za cudowną. Każdego roku na wielki odpust w Łopience zdążali Bojkowie z polskiej i południowej strony Karpat. Przybywali także Łemkowie oraz Polacy zamieszkujący Pogórza. Odpusty gromadziły po kilkanaście tysięcy ludzi. Po nabożeństwie odbywał się tradycyjny kermesz z tańcami i jarmarkiem.
Niestety powojenne przesiedlenia mieszkańców wsi spowodowały, że dolina została całkowicie wyludniona. Pozostałe zabudowania zaczęły chylić się ku upadkowi. Niszczała także cerkiew, z której do lat siedemdziesiątych pozostały jedynie ściany.
Próbowano ożywić dolinę i planowano nawet utworzenie tu swoistego skansenu w terenie. Miały tu zostać przeniesione zabudowania z różnych części Bieszczadów i Beskidu Niskiego. Ambitny projekt nie doczekał się jednak realizacji. Pojawiła się jednak grupa społeczników, którzy we własnym zakresie zaczęła najpierw zabezpieczać, a następnie naprawiać walącą się cerkiew. Dzięki ich tytanicznej pracy udało się zrekonstruować dach i odnowić wnętrze. Cerkiew przejął kościół rzymskokatolicki i wystrój dostosowano do tego obrządku. Cudowna ikona trafiła do kościoła w Polańczyku, gdzie do dziś otoczona jest czcią. W Łopience znalazła się jej kopia. Wnętrze wzbogaciła za to rzeźba Chrystusa Bieszczadzkiego. Pojawili się pierwsi turyści i pielgrzymi. W cerkwi zaczęto odprawiać sezonowe msze niedzielne, a od zeszłego roku ma ona stałego opiekuna.
Jednak Łopienka to nie tylko cerkiew. To także przepiękny teren wciśnięty między Łopiennik a Korbanię. W powoli zarastającej dolinie wciąż dostrzec można granice dawnych pól, miejsca gdzie stały domy. Buszując wśród krzaków natknąć się można na starą studnię, czy przydrożny krzyż. A wszystko to w ciszy i spokoju, przerywanymi tylko odgłosami przyrody.
Warto poznawać Łopienkę i jej najbliższe okolice przy pomocy kilku ścieżek dydaktycznych. Prowadzą one między innymi na Przełęcz Hyrcza, która była ostatnim przystankiem pielgrzymów zdążających do sanktuarium. Stoi tu sporych rozmiarów kaplica. Z przełęczy łatwo wyjść można na Korbanie, gdzie stoi wieża widokowa, z której roztaczają się wspaniałe widoki sięgające od Jeziora Solińskiego po najwyższe partie Bieszczadów.