7 sierpnia 2019
Dystans dzienny: 35 km
Dystans całkowity: 1580 km
Wstałem bladym świtem, i dużo wcześniej niż trzeba było zwinąłem toboły i zawlokłem się z nimi na dworzec. Moje dotychczasowe doświadczenia z rumuńskimi kolejami, delikatnie mówiąc nie należały do przyjemnych. Musiałem być więc gotowy na wszystko.
W końcu nadszedł sądny moment. Pociąg zatrzymał się na najgorszej (najniższej) możliwej platformie ale postawili go pół godziny wcześniej więc dałbym radę się spakować nawet idąc po drabinie. Potem okazało się że rowery są w ostatnim wagonie, a miejsce do siedzenia man na drugim końcu pociągu. Ok, zdarza się. Jak już wtargałem sprzęt do wagonu i pogoniłem siedzących na wieszakach ludzi to okazało się że wieszaki nie mają bolców. No za nic nie wpadłbym na to, żeby własne zabrać… Tu mnie zaskoczyli na amen, ale na szczęście byli ze mną inni długodystansowcy. Para z Niemiec i druga para autochtonów. Najpierw zaoferowałem się do trzymania rowerów (złapałem trzy naraz) w pionie a reszta szybko próbowała znaleźć sposób jak je zamocować. Pomogły gumki z hakami które kiedyś używałem do mocowania sakw, ale teraz żadnej nie miałem bo przestawiłem się na pasy z karabińczykami. Bezużytecznymi w tym momencie. Szczęśliwie tamci mieli dla wszystkich i nie musiałem przez pięć godzin trzymać roweru… Kolejne zaskoczenia były już o dziwo pozytywne. Pociąg dotarł prawie punktualnie i miał klimatyzację. Do toalety nie odważyłem się wchodzić.
Dnia było jeszcze sporo więc bez zbędnych ociągnięć ruszyłem na zwiedzanie. Szybka runda po starówce przepięknego Sybina była bardzo owocna. Już w pierwszych minutach gorzko pożałowałem że tym razem odpuszczam sobie przejażdżkę po Transylwanii. Było na co popatrzeć. Rynek, kamieniczki, kościół warowny, a nawet dinozaury… Do tego widok ze wzgórza. Porobiłem wreszcie mnóstwo zdjęć. W dodatku wszędzie czysto i ładnie. Zupełnie inny klimat od Bukaresztu. Z pewnością wrócę tu jeszcze raz z rowerem i tym razem skupię się tylko na tej krainie.
Moim głównym celem tego dnia, był jednak skansen – największy w Rumunii, który dla odmiany chciałem konkretnie zwiedzić, zwłaszcza że wśród budynków były jedne z tych słynnych malowanych cerkwi. Szczęśliwie dla mnie był czynny aż do 20 (choć wystawy zamykały się wcześniej, ale to nie dla nich przyjechałem), więc czasu było dość. Trochę szkoda że nie mogłem wjechać rowerem, choć może próbowałem ze złej strony bo wejść było kilka. Powierzchni było tyle że zmieściło by się kilka wsi, oraz spore jeziorko, więc trochę się nachodziłem i przy tym natrzaskałem tyle zdjęć, że aż mi baterie pozdychały. Dopiero wtedy ruszyłem w dalszą drogę.
Camping był jakieś 20 km dalej, a trasa bardzo malownicza. Dobrze że miałem jeszcze komórkę i power bank, bo bym sporo stracił.
Na miejscu okazało się… że nie ma dla mnie miejsca.
Camping był zawalony po brzegi. Trochę mnie to zbiło z tropu bo wychodziłem z założenia że na jedną noc się wcisnę wszędzie w pojedynkę. Gospodarz jednak nie był bezdusznikiem – wysłał mnie do kumpla po fachu który miejsce miał i to chyba nawet taniej. Rozbiłem namiot jeszcze przed zmierzchem i nawet zdążyłem się wykąpać. Pogoda na szczęście też nie zawiodła.
Booking.com